„Nie zadawaj nam
pytań, w których problem czyha, bo kto wie co wzniecisz A jeśli
już musisz, zapytaj nas co słychać (aaa, jakoś leci)
I tylko
nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy Nie pytaj
dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy”
Łona, „Nie pytaj nas”*
4 maja pracownicy słupskiej filharmonii
postanowili uczcić 105 rocznicę urodzin Jerzego Waldorffa i jednocześnie
przypomnieć tę barwną postać Słupszczanom. Happening miał się odbyć pod
pomnikiem Karola Szymanowskiego w parku im. Waldorffa. Niestety, pogoda
pokrzyżowała plany – poranny deszcz sprawił, że uczestnicy zostali jednak w
murach filharmonii. Szkoda, bo można by zainteresować przypadkowych
przechodniów. Wywołać uśmiech choć na chwilę u przypadkowych osób poprzez
piękno muzyki tak innej od tej nadawanej w radio i telewizji czy barwny język
człowieka, który zachwycał się Słupskiem. Mimo przeniesienia wydarzenia w miejsce zamknięte trochę ludzi się
zgromadziło. Byli zarówno uczniowie, zapewne w ramach jakichś lekcji, i ci
trochę i trochę bardziej starsi.
Przez niecałą godzinę przeplatała się muzyka
klasyczna w wykonaniu Słupskiej Młodzieżowej Orkiestry Kameralnej pod batutą
Macieja Banachowskiego i słowa-wspomnienia. Mieczysław Gach, waltornista
słupskiej orkiestry, czytał fragmenty felietonów Waldorffa, Mieczysław
Jaroszewicz przypomniał jego znaczenie dla słupskiego Festiwalu Pianistyki
Polskiej, a Janina Brzezińska przedstawiła swoje osobiste wspomnienia ze
spotkania z tą nieprzeciętną postacią, związane m.in. z przygotowaniem wystawy
poświęconej Karolowi Szymanowskiemu w Muzeum Pomorza Środkowego. Młodzieżowa
Orkiestra zaprezentowała Karola Szymanowskiego Pieśń Roksany i Etiudę b-moll,
Johanna Pachelbela Kanon D-dur oraz
Jana Sebastiana Bacha Arię na strunie G.
Jerzy Waldorff był pisarzem i publicystą, popularyzatorem
kultury muzycznej. Zachwycał się Słupskiem i słupską kulturą, czemu wyraz dawał
m.in. w felietonach „Muzyka łagodzi obyczaje” w „Polityce” w latach 70.XX
wieku. Jednocześnie był wielką inspiracją dla miasta. Wśród jego zasług jest to, że przy Festiwalu Pianistyki Polskiej działa od 1974 roku Estrada Młodych,
na której wyłoniono wiele talentów (Krystian Zimerman, Rafał Blechacz).
A oto próbki twórczości Waldorffa: „Zamierzchłe
dzieje… Jedna sala gotycka na Zamku XX Pomorskich. Później druga w Teatrze
Bałtyckim i zakup dla muzeum zamkowego największej, bo liczącej ponad 140 sztuk
kolekcji portretów Witkacego. Potem kolejno przybywały: fortepian koncertowy,
muzeum etnograficzne w Starym Młynie, pierwszy w kraju pomnik Karola
Szymanowskiego, biblioteka w przemyślnie obudowanej średniowiecznej ruinie
kościelnej, drugi fortepian – Steinwaya. Aleć i równocześnie najlepsza w
Europie Środkowej restauracja w „Karczmie pod Kluką” oraz druga „Pod tunkiem”
(same ryby, ale jakie!); specjalnie na potrzeby gości Festiwalu, a na wzór
szwajcarski urządzony Hotel Zamkowy. Wszystko wedle mądrej zasady, iżby ciało
się nie buntowało, kiedy dusza w zachwycie.”
„Przekorne żurawie, i tej jesieni poderwaliśmy się
do naszego lotu na północ, po raz dziewiąty do Słupska, żeby uczestniczyć – na różny
sposób – w tamtejszym Festiwalu Pianistyki Polskiej. Dziewiąty, ale pierwszy
raz znaleźliśmy się w zmienionej atmosferze, odkąd Słupsk dostał słusznie
wyczekiwaną, zaś jemu od dawna należną pozycję stolicy województwa.
Przywykliśmy do tego, aby co roku znajdować w
Słupsku coś nowego dla oczu i serc oczarowania(…) Od października zaś
uruchomione będzie bezpośrednie połączenie samolotowe Słupsk-Warszawa, dzięki
czemu odległość od stolicy skrócona zostanie do półtorej godziny i warszawiacy
przylatywać będą mogli na obiady do Słupska, aby jadać wreszcie ze smakiem.”
Buka, SumaStyli ft. Mona 'Ulica niepozałatwianych spraw'*
Wreszcie
przyszedł ten dzień, gdy Muzykomada, która zaczynała rapu słuchać od Peji,
przyjechała na jego koncert. Okazji miałam wiele dotąd, ale zawsze jakoś nie po
drodze mi było. Okazji było wiele, bo przecież Peja ciągle koncertuje, a ja
przez kilka lat mieszkałam w Poznaniu. W Poznaniu, z którym sama się związałam
na dłużej, choć nie było mi tu fajnie ani tym bardziej lekko. Zastanawiałam
się, czy jechać ze Słupska, pół Polski, czy mi na tym aż tak zależy, skoro tyle
razy miałam jego koncert na miejscu, a nigdy wcześniej nie przyszłam. Ale czym
bliżej było 28.03, tym bardziej widziałam, że dosłownie wszystko kieruje mnie
na ten koncert, nic tylko poddać się tej fali, która mnie tam zaniesie. I tak i
tak moja rodzina miała do załatwienia akurat pod koniec marca pewne sprawy w
Poznaniu, nic tylko wsiąść w samochód stojący pod oknem i odjeżdżający w odpowiednim
kierunku w sobotę rano. Cena koncertu B.O.K w Szczecinie, na którym byłam w
lutym, była dla mnie dużo wyższa niż cena biletu wstępu, bo oprócz dodatkowej
kasy na przejazdy, nocleg itp. było w tym wiele dodatkowej mojej pracy,
zaangażowania, a nawet pewnego ryzyka. Tutaj wystarczyło skorzystać ze
sprzyjającego wiatru i kupić bilet na koncert przy wejściu do klubu, którego
nie musiałam nawet specjalnie lokalizować, bo już w nim bywałam.
Szłam,
jak mi się wydawało, by zobaczyć na żywo koncert człowieka, od którego zaczęła
się moja świadoma przygoda z hip-hopem. Człowieka, który pokazał mi, że hip-hop
nie jest taki zły, jak się wielu wydaje, choć sam symbolizuje m.in. to co w
hip-hopie najgorsze. To był jeden z ważniejszych powodów, dla których
zainteresowałam się rapem – sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak źle, jak się
często słyszy? I dlaczego, mimo tak kiepskich licznych opinii i wyobrażeń, tylu ludzi z hip-hopem się identyfikuje? Jako dawna miłośnicza ciężkiego metalu,
reprezentowanego m.in. przez takie kapele jak Vader czy Besatt, bardzo dobrze
widziałam tą skalę. Na rzuceniu uchem na
twórczość Peji i O.S.T.R’ego mogłam skończyć (i wrócić do innej muzyki), bo oni
mnie dostatecznie przekonali, że w hip-hopie jest też wiele dobrego. Mogłam,
ale na szczęście tak się nie stało.
Wracając
do koncertu Peji… Nie chcę się rozpisywać i opisywać dokładnie. W każdym bądź
razie okazało się, że poszłam nie na koncert a operację serca. Parę słów Peji
wypowiedzianych po pierwszych dwóch utworach wywołały we mnie lawinę
różnorodnych uczuć i sprawiły, że się prawie rozpłakałam. Zwyczajne przywitanie:
„Witajcie w domu!” a wzruszenie wywołało u mnie wielkie, a jednocześnie też i
bunt: w jakim domu?! Może to i dom, ale raczej taki, z którego chce się
wyjechać jak najdalej i wpadać ewentualnie raz w roku na kawę. Generalnie, ciężki
to dla mnie temat, ale temat, który muszę przepracować. Od tego koncertu mija
miesiąc i mogę już powiedzieć, że operacja się powiodła. Zauważam pozytywne
zmiany w obszarze akceptacji. Cały ten wyjazd i to jedno, dla mnie kluczowe,
zdanie Peji pozwoliły mi wrócić do pewnych wspomnień, by spojrzeć na pewne rzeczy
inaczej, z większym zrozumieniem i łagodnością. Z akceptacją tego, co trudne, bolesne
i generalnie nie takie, jakie by się chciało. I poszukać tych jaśniejszych dni w Poznaniu, bo nie wszystkie przecież były szare czy burzowe. Jest mi teraz o tyle łatwiej, że
już w Poznaniu nie mieszkam i nic nie wskazuje na to, że wprowadzę się tam
trzeci raz. Jeszcze nie wiem, co z tego
wszystkiego wyniknie i dokąd mnie to zaprowadzi, ale wiem, że było to dla mnie
szalenie ważne i bardzo mi potrzebne. A Peja ma moją dozgonną wdzięczność.
W teledysku Ciry Poznań jakiego prawie nie znam... I mądre słowa, które warto sobie przypominać: "To ty masz siłę, która generuje nastrój".
O tym, co mi się wiąże z tym koncertem, mogłabym napisać co najmniej drugie tyle. Odpuszczę sobie jednak, zwracając na koniec uwagę na dwie rzeczy. Raz, warto być uważnym na otoczenie i swoje reakcje, bo może
się okazać, że coś ważnego może się wydarzyć nawet tam, gdzie idziemy się tylko
pobawić albo dlatego, że wypadałoby w końcu pójść na koncert Peji… Dwa, dla mnie ten koncert był jednym wielkim
hałasem, ale to w tym momencie jest niezbyt ważne. Zresztą, operacje do przyjemnych raczej nie należą ;) Dla pewnego porządku chwilę o gościach i supportach. Swój czas na scenie przed Peją mieli Lasio Companija (uważam, że bardzo dobrze radzi sobie na scenie i ma duży potencjał koncertowy; ciekawy motyw z "Przeżyj to sam" dla mnie na koncercie rapera, od którego zaczęłam sprawdzać, czy hip-hop jest rzeczywiście taki zły i okropny), W Mieście Wychowani z Bydgoszczy (jaka radość i miłe zaskoczenie dla mnie było zobaczenie na scenie DJ Paulo, a potem gdzieś w klubie Oera z B.O.K!) i Śliwa, który najwyraźniej zdobył już sobie liczną grupę fanów, a na scenie czuje się świetnie. Po Śliwie przyszedł wreszcie czas na Peję. Mi osobiście jego koncert zdominowały te moje osobiste rewelacje związane z przywitaniem (żeby nie było za słodko, później pojawił się stary kawałek z takim oto fragmentem: "jak się komuś nie podoba, niech spier..."). Gości na scenie było sporo, bo wielu ich na płycie "Książę aka. Slumilioner" i większość przyjechała, w tym De2s z Paryża i Azyl z Berlina. Mi szczególnie miło było zobaczyć razem występujących Peję z Glacą. Raz, że Glaca to dawny lider metalowej kapeli Sweet Noise, dwa taki był mój the very beginning: był luty/marzec 2012, mieszkałam wtedy na Jeżycach, wróciłam z rockowego koncertu Jelonka i wędrowałam po youtubie - i tak od Jelonka przez Sweet Noise trafiłam na to:
Na tym koncercie nie było tego kawałka, była za to "Martwa muzyka" (bez Bezczela) z najnowszego albumu Peji i "Pozwól mi żyć", klasyk. Wydarzenie zamknęło wręczenie złotych płyt wszystkim biorącym udział w powstaniu "Książę aka. Slumilioner", którym udało się dotrzeć w tym terminie do Poznania. Gratulacje wszystkim!
Dla siebie zasygnalizuję jeszcze garść wątków kilkoma linkami, a każdemu polecam posłuchać tych utworów i wywiadu niezależnie od tego, co mi w głowie i sercu w związku z nimi siedzi. Każdy może zwrócić uwagę na coś innego :)
„Z dnia na dzień,
żeby wzrok im przywykł Uczę
moje dni zmiany perspektywy Bo
wciąż wąsko widzą mimo tylu przynęt A tak
trudno zwiększyć im horyzont choćby o centymetr Z dnia
na dzień, żeby wzrok im przywykł Uczę
moje dni zmiany perspektywy I
każdemu z nich, co tak pilnie oka strzeże Mówię:
patrz trochę szerzej, patrz trochę szerzej.”
Łona, ‘Patrz
trochę szerzej’*
W
sobotę zerwałam się z łóżka dosłownie skoro świt, by zdążyć na pociąg do
Szczecina. Zapowiadał się piękny weekend – słoneczna pogoda, podróż i długo
wyczekiwany koncert. Pamiętam, jak męczyłam się w połowie stycznia, gdy jednego
dnia w Poznaniu występował L.U.C i drugiego właśnie B.O.K, a ja nie mogłam tam
wtedy być… Tamten weekend nie był dla mnie fajny, bo myślami byłam w stolicy
Wielkopolski, a oddychałam nadmorskim powietrzem…
Ledwo
opuściłam stację Szczecin Główny pomyślałam, że dawno nie słuchałam L.U.C’owego "Remontu na arteriach mego życia". Ulice w okolicach dworca – akurat te,
którymi po przeanalizowaniu planu miasta zamierzałam trafić na drogę Ku Słońcu,
prowadzącą do miejsca mojego noclegu – przypominały stan tych z teledysku. Stan
mojego ducha, zresztą, też.
W
hostelowej recepcji powitał mnie czarno-biały kot. Dopiero po chwili zjawiła
się pani z obsługi. Jeszcze zanim dostałam klucz do pokoju, w recepcji pojawił
się też owczarek niemiecki. Tylko na chwilę, bo zaraz wyprowadzono go na
spacer.
O g.15 w salonie Stoprocent odbyło się spotkanie z B.O.K. Fanów przyszło akurat
tyle, by wypełnić lokal, a jednocześnie nie zrobić wielkiego tłoku. Wszystko
odbyło się dość spontanicznie, bo okazało się, że nikt z obecnych nie ma
jakiegoś scenariusza. Najpierw był
czas na pytania fanów, później na autografy. Specjalnie wiozłam ze sobą to
piękne opakowanie Labiryntu Babel. Wilka Chodnikowego, na szczęście, miałam
już podpisanego kiedyś w Poznaniu, po koncercie w klubie „Pod Minogą” (co
tam się wtedy działo! Chyba tylko raz jeszcze byłam na koncercie w tak
szczelnie wypełnionym klubie!) Podpisywanie płyt trochę trwało, bo niektórzy
chyba dopiero wtedy o coś pytali. Albo tak jak ja coś jeszcze chcieli
powiedzieć. Ja im osobiście podziękowałam za tą płytę, bo jest dla mnie
niesamowicie ważna. Gdy już wszystkie przyniesione płyty zostały podpisane
przez zespół, przyszedł czas na zdjęcia. To już szło sprawnie, tym bardziej, że
chyba wszystkim zdjęcia robił jeden człowiek, niejaki Erwin. Dzięki temu mam
pamiątkę zrobioną porządnym aparatem.
Po
spotkaniu, które trwało trochę ponad godzinę, poszłam się przejść po
mieście. W Szczecinie kiedyś już byłam i to kilka razy, ale to już dawno było.
Miasto poznawałam właściwie na nowo. Wraz zapadającym zmrokiem zaczęłam wracać
do hostelu, bo powoli dawało mi się we znaki niewyspanie, a i kilometrów też
już całkiem sporo przeszłam tego dnia.
Po krótkim odpoczynku poszłam do klubu Wasabi, gdzie miał się odbyć koncert. Jeszcze
zanim zaczęły się supporty poszłam pod samą scenę – później nie byłoby na to
szans. Supporty były dwa, w tym jeden niespodziewany dla mnie, ale nie całkiem
obcy, jak się okazało. Najpierw na scenie pojawili się Steciu i VAN (miał być
jeszcze Veritas, ale nie dojechał jednak), by wykonać kilka utworów i rozgrzać
publiczność. Całkiem nieźle im szło, byli też już znani niektórym pod sceną.
Jeden z nich, chyba Steciu niesamowicie się wczuwał w to co robi, widać było,
że wkładał w to nie 100 a 1000% siebie.
Po
nich na scenie pojawiła się kolejna dwójka raperów. Od samego początku miałam
wrażenie, że skądś znam ten numer, od którego zaczęli, że gdzieś już go
słyszałam. Jeszcze zanim się skończył, przypomniałam sobie: to Chuchujesz! A
słyszałam ich dzięki Oerowi, który robi dla nich bity. Ich występ był świetny! Jak
dla mnie, mógłby by trwać nawet dłużej – a i tak mieli więcej czasu niż Steciu
i VAN. Na chwilę nawet przestałam
myśleć, jaki był główny powód mojego przyjazdu do Szczecina. Innym też się
spodobali, co było widać po reakcji w trakcie koncertu, jak i późniejszych zapytaniach,
kto grał jako drugi support.
No
i wreszcie nastał ten moment! Do Dj Paulo, który na scenie był cały czas
dołączyła reszta zespołu B.O.K i się zaczęło! Oczywiście, od labiryntowych utworów, dość gęsto jednak
przeplatanych tymi z Wilka chodnikowego. Szczerze,
nie spodziewałam się takiej ilości kawałków z ostatniej solówki Bisza, a raczej
starszych BOKowych. Fani chyba jednak tego oczekiwali, bo z rozmów, które
przeprowadziłam, wynikało, że wiele osób słucha Wilka do dziś. Ja, choć w pewnym sensie czuję się córą Wilka Chodnikowego, po kilku
miesiącach intensywnego słuchania tej płyty na przełomie lata i jesieni 2012
bardzo rzadko po nią sięgam. Szczególnie ciekawym momentem było wykonanie "Banicji". Wiedziałam, że ma teraz zupełnie inną wersję koncertową, ale to co usłyszałam, zaskoczyło mnie totalnie. Starsze kawałki BOKów pojawiły się dopiero na sam
koniec koncertu, jako bis. Najpierw "Spadam w górę", następnie "Za bardzo". Ten pierwszy z nich zabrzmiał po prostu
rewelacyjnie, bez porównania lepiej niż w wersji studyjnej. Generalnie, zespół świetnie się sprawdza na scenie. Liczne godziny prób, o których pisali i
mówili, ale i poprzednio zagrane koncerty (to był 21 koncert z labiryntowej trasy) przynoszą efekty.
Udała im się też trudna sztuka utrzymania mojej uwagi przez cały występ – przez
te kilkadziesiąt minut byłam w tzw. ‘tu i teraz’, nie zdarzały mi się też
momenty układania w myślach tekstu na tego bloga. Fantastycznie, że mogłam być przez chwilę wręcz cząstką tak ważnych dla mnie
płyt. Labirynt Babel to dość trudny, wymagający album. I dobrze było wysłuchać go wraz z innymi ludźmi, ludźmi, którzy prawdopodobnie też są świadomi pewnych rzeczy i myślą, czują podobnie. Przy okazji okazało się, że całkiem nieźle pamiętam teksty, choć przecież
nie uczyłam się ich na pamięć – gardło trochę mnie bolało po koncercie.
Po
koncercie, dedykowanemu (jak się domyślam, bo Bisz nie powiedział głośno, kogo
miał na myśli) Orzeu’owi z Projektu Nasłuch, zespół wyszedł do fanów pogadać, popodpisywać płyty i
robić fotki. Pozytywnie mnie to zaskoczyło, bo przecież było przed koncertem
spotkanie przeznaczone na ten cel. Ja też jeszcze zostałam, miałam trochę czasu
do autobusu nocnego. Udało mi się zamienić parę słów z Kayem i Biszem.
Z
fejsbukowego fanpejdża klubu Wasabi o koncercie: "B.O.Kto z kolei jedni z bardziej "magicznych" muzyków, jakich
mieliśmy okazję gościć - piękny koncert."
teledysk kręcony w Szczecinie
W
niedzielę wędrowałam po centrum miasta, korzystając z pięknej słonecznej
pogody. Pociąg do Słupska odjeżdżał mniej więcej o zachodzie słońca.
Dziś,
28.02., B.O.K zamyka Labirynt Babel Tour koncertem w toruńskiej Estradzie. Jako
support ponownie wystąpi przed nimi Chuchujesz. Fajnie mają ci, którzy tam
będą. Ja bym chętnie poszła kolejny raz na ich koncert!
ulica jak spacer po linie, gdy stąpasz po krawędzi,
to myślenie jest prawdziwą siłą.
Mówiłem Ci,
inwestuj w siebie, rozwijaj pasje, trenuj ciało,...."
Lukasyno, 'Rynsztok'*
Tak sobie dumam jak zacząć ten tekst, słucham albumu Joteste i momentami zaglądam do sieci. I co się okazuje - dziś premiera nowego klipu Chady "Kiedy, jak nie dziś". A ja już wiem, że przy okazji koncertu wspomnę o stereotypach związanych z kulturą hiphopową.Ten kawałek idealnie się w to wpasowuje. Z dwóch względów. Po pierwsze, w ciągu 4 minut pokazuje, że ten negatywny obraz się znikąd nie bierze, a jednocześnie daje motywację, nadzieję i pokazuje, że jak się chce, to z największego bagna można się wyrwać i zacząć na życie na nowo. Zauważam, że w rapie pojawiają się osoby, które przeżyły osobiście piekło uzależnienia i doświadczyły ciemnych stron ludzkiej natury, a zdołały się z tego wyrwać, i budują teraz szczęśliwy świat, jednocześnie ciągnąć innych w górę. Ja sama negatywnie kiedyś postrzegałam to środowisko, ale dzięki ciekawości pokonałam niechęć i chciałam się na własnej skórze przekonać, czy naprawdę jest tak źle, jak ludziom się wydaje i co w ogóle ci hiphopowcy mają do powiedzenia. I bardzo się teraz cieszę, że zajrzałam i że mimo trudnych chwil mimo wszystko mi się tu (w sensie muzycznym, właściwie) podoba i będę dalej takiej muzyki słuchać. Miało być na chwilę, by sprawdzić, w jakim stopniu stereotypy mają odzwierciedlenie w rzeczywistości... Motywacji było trochę więcej, ale to było chyba najważniejsze. Poza samą muzyką, oczywiście - szukałam czegoś nowego dla siebie i byłam ciekawa, co sprawia, że tyle osób rapu słucha. Na jakiś czas nawet prawie zupełnie zapomniałam o tych negatywnych opiniach, bo tyle dobrych stron zaczęłam zauważać. To jest naprawdę fascynujący świat, pełen niesamowitych ludzi!
O tej ciemniejszej stronie przypomniała mi częściowo przypadkiem spotkana dziewczyna, która, widząc że się zbieram do wyjścia, zapytała czy już do domu idę. Ja na to, że nie od razu, bo teraz prosto na koncert Zeusa idę. Znasz, słuchasz rapu w ogóle? Ona na to, że nie, zwłaszcza polskiego, bo "Oni mają kasę, chleją ćpają i narzekają, że jest źle." I zaraz się zmyła, nawet nie wiem, czy usłyszała, jak mówiłam,że nie wszyscy. Szkoda, że nie słuchała Zeusa, bo to chyba jeden z najbardziej idealnych przykładów łamania negatywnych stereotypów dotyczących hip hopu. Może jeszcze będzie miała okazje posłuchać, ale czy będzie chciała? Znam ludzi, którzy mają silną alergię na hip hop i chyba tylko wytrwałością przekonałam jednego z takich twardzieli, że inteligentny raper to niekoniecznie oksymoron. Ale i tak on nadal twierdzi, że 3 minuty szkoda stracić na posłuchanie rapu, nieważne, że to szczególnie przeze mnie wyselekcjonowany utwór.
Gdy słuchałam koncertu, mając w pamięci słowa koleżanki z pracy, myślałam, że to słowa z tego utworu wybiorę na cytat:
Mi się, na moje szczęście, zachciało gadać z hiphowcami. Ile mi to dało, ja tylko wiem. Ten rok jest dla mnie m.in. rokiem nagród na za wytrwałość i wiarę, Pojawiły się płyty, które brzmią mniej więcej tak, jak oczekiwałam, gdy zaczynałam słuchać rapu (polskiego, bo na nim się na razie skupiam). A czekać już w pewnym momencie przestałam. Labirynt Babel B.O.K i Utopia Pawbeatsa. I ten koncert Zeusa. A nastąpiło to dopiero, gdy chyba ostatecznie zaakceptowałam to, że jest jak jest i że wsiąknęłam w to na dłużej i chyba na dobre.
Co do samego koncertu, szału, szczerze, nie było, dla Zeusa zapewne i dla mnie na pewno jeden z kolejnych dobrych koncertów. Ale i tak dla mnie okazał się bardzo ważny. Plusów było dla mnie kilka. Koncerty Zeusa są udane, bo on dobrze czuje się na scenie, łatwo nawiązuje kontakt z fanami i podchodzi do swojej pracy z pełnym zaangażowaniem, pasją i profesjonalizmem. Kolejny to, że po megastresie w nowej pracy miałam ochotę się schować i w ciszy odpocząć,a jednak wyszłam do ludzi. Na koncert rapera bardzo ważnego dla mnie, ale którego się swego czasu nasłuchałam i którego już kiedyś słyszałam na żywo (i się rozczarowałam przez wielkie swoje oczekiwania.) Tu o nim wspomniałam. I To był super pomysł, bo pogadałam sobie z fajnymi ludźmi i posłuchałam fajnej muzyki. i doświadczyłam pozytywnej energii od ludzi. I Zeusem samym udało mi się zamienić parę słów, więcej niż dwa. Kiedyś się rozczarowałam jego koncertem, bardzo dobrym, bo zabrakło mi pewnego elementu,w sumie nadprogramowego, zresztą to był koncert juwenaliowy w niedzielę - dla Zeusa chyba 4 albo nawet 5 pod rząd, a że on na koncertach daje z siebie ile może, miał pełne prawo być już wtedy trochę zmęczony. Teraz dostałam to coś, czego kiedyś mi zabrakło, w wersji bardziej bezpośredniej. O co chodzi, nie napiszę, bo po pierwsze, każdy jest indywidualnością, więc nie warto narzucać innym swojej wizji, zwłaszcza chyba tak silnym i wyrazistym osobom, po drugie, ja w jakiejś wersji w końcu dostałam to, czego chciałam, a nie każdy tego też oczekuje. Gdy pewnej osobie powiedziałam, czym mnie Zeus swego czasu na koncercie rozczarował, ten ktoś tylko znacząco się na mnie spojrzał i powiedział, że mam dziwne oczekiwania, Cóż, ja kiedyś przeżyłam zawód przez te oczekiwania, na ten słupski koncert przyszłam więc na wszelki wypadek z niewielkimi, a dostałam tak dużo. I dostałam w pewnym sensie to, czego mniej więcej kiedyś chciałam. Dlatego ten koncert jest dla mnie taki ważny. Dla mnie dobre było też to, że przypomniałam sobie dokładnie, dlaczego te jakieś dwa lata temu się tak zachwyciłam Zeusem. Znowu wróciłam do słuchania jego ostatniej płyty "Zeus. Nie żyje", a nawet trochę do starszych. Mogę się tylko cieszyć, że to on jest jednym z kilku raperów, od których zaczynałam swoją przygodę z tą muzyką, Później poznałam twórczość innych raperów i Zeusa przestałam wymieniać wśród tych moich ulubionych. Bisza, zresztą, też, a w tym roku powrócił z rewelacyjną płytą nagraną ze swoim składem B.O.K. Ciekawe, co ciekawego pokaże na swojej Zeus. A ja tymczasem zawieszam zestawienie, bo to się robi w moim przypadku coraz bardziej bezsensowne. Wracając do koncertów, to w ogóle niezwykłe, ile różnych czynników i w jakim stopniu może mieć wpływ na wrażenia i odbiór.
Tamtego wieczoru w Kellerze jako supporty wystąpili: BZF; Lama; Eleha/Elciak; ToMZet & ***oSB***. Szczerze, się nie wypowiadam, bo przyszłam, raz że późno, dwa, po wielu godzinach pracy na stojąco i musiałam sobie usiąść, a że akustyka i sprzęt nagłaśniający były takie,a nie inne... Gdy siedziałam przy barze, właściwie słyszałam tylko, że coś po prostu gra. Gdy zaczął Zeus, mimo zmęczenia podeszłam bliżej. Spodziewałam się, że z nagłośnieniem może być ciężko, ale żeby aż tak, by musieć się momentami mocno skupić, by zrozumieć słowa... Przecież Zeus dykcje ma świetną i wie jak posługiwać się głosem, a klub jest niewielki. Występ zaczął mocnymi utworami, "Śnieg i lód", potem "Mr Underground", w środku było dużo łagodniejszych utworów, ale i takie hity, jak "Hipotermia" i "Strumień". Przed "Lekcją patriotyzmu" zapytał, jak jest z naszym patriotyzmem lokalnym. Reakcja była smutna. Prawda jest taka, że miasto się wyludnia, młodzi z niego uciekają, ci którzy wyjechali, że jest dobre raczej na spokojną emeryturę. Ja bardzo lubię to miasto, cieszę się, że wyprowadziłam się z Poznania, ale mam nadzieję, że wróciłam do Słupska tylko na jakiś czas, że jeszcze będę miała okazję poznać, jak się mieszka w innym miejscu. Może być np. Podlasie. Zeus, Zaprezentował też kilka swoich gościnnych zwrotek zestawionych według podlaskiego klucza. Dobry pomysł, a dla mnie o tyle ciekawszy, że kiedyś bardzo mnie zastanawiało, jak jest na koncertach rozwiązywana kwestia featuringów. Tu zestawił ze sobą z tych trzech utworów: Hukos/Cira ft. Zeus, ZBUKU "Widzę, spływam" , Bisz, Zeus, Małpa, The Returners "Wrócę tu" i Bezczel ft. Zeus "Siła umysłu". Ten ostatni jest akurat świetnym przykładem tego, że rap to nie tylko narzekanie, że jest źle. Przypomniał również wybrane numery z wcześniejszych swoich płyt.
Co ciekawe, Zeus pół koncertu spędził na ławce - w tym klubie nie ma czegoś takiego, jak scena, więc żeby być widocznym dla wszystkich, zdecydował się na stanie na ławce. Podziwiam! W ogóle, podejście Zeusa do koncertu było fantastyczne. Warunki były jakie były, ale on choć je zauważał, był ponad. Byłam kiedyś na koncercie, w trakcie którego kapela na tyle dawała odczuć, iż warunki kiepskie, że to negatywnie wpływało na odbiór. Na szczęście, są wykonawcy ponad warunki. Czegoś takiego doświadczyłam rok temu na koncercie Turbo w innym pubie, doświadczyłam tego też teraz.
Utwory Zeusa były przeplatane kawałkami z nowej płyty Joteste "Zapomniałem się przedstawić". Uważam, że Joteste bardzo fajnie się zaprezentował. Mimo, że jego twórczość nie trafiła do mnie w takim stopniu jak Zeusa, to na koncercie dobrze mi się go słuchało. Teraz płyty jakby inaczej słucham, chyba zaczynam ją bardziej doceniać. Występ gwiazdy wieczoru, a właściwie to nocy, bo zaczął się ok.23.30, zakończył się równie mocnym akcentem, jak się zaczął:
19.12 koncert Vixena w Kellerze! // Przełożony na 7.03.2015!
P.S. Równo rok temu, 30.11,2013 wystartowałam z tym blogiem. Z tej okazji publicznie wyjawię, skąd wzięła się nazwa i koncept. Właściwie to powinnam zrobić to już dawno... Bezpośrednim impulsem była ta płyta: "Muzykoma" Skor. W każdej chwili spodziewajcie się jego nowej płyty pt. "Nadziemie"!
„Zgubiłem się w górach, więc zbyt łatwo na ziemi się już nie odnajdę,
Nie chodzę po pagórkach, nie znajdziesz mnie,
Po Twojej stronie myspace, jestem na innym paśmie.”
Vixen, Himalajah*
W piątkowy wieczór wybrałam się z mamą na koncert Turnioków
z towarzyszeniem słupskiej filharmonii. Kolejny koncert z cyklu X-lecia
Etnosceny; wygląda na to, że cały sezon będzie pod tym hasłem i słusznie, bo
taki cykl w tak małym mieście rzeczywiście zasługuje, uważam, na wyróżnienie i
ciągłe podkreślanie. Fakt, Słupsk wydaje mi się niesamowitym fenomenem, jeśli
chodzi o dbanie o kulturalne zwyczaje ludzi. A może to stara szkoła, która
przyzwyczaiła ludzi do korzystania choćby w minimalnym stopniu (stopniu
wynikającym z takich a nie innych dochodów) z oferty kulturalnej miasta. Prawda
jest taka, że trzydziestka dopiero przede mną, a dość mocno obniżam średnią
wiekową, gdy przychodzę na koncert, nawet z cyklu etnosceny, do filharmonii
słupskiej. Sama nie jestem, ale ilość młodych osób jest niepokojąca. I
zastanawiają dzieci – czy one same chciały, i czy wrócą później? Takie koncerty
jak ten Turnioków pozwalają mieć nadzieje, bo był bardzo atrakcyjny. To był
prawdopodobnie niesamowity miks muzyki
lekkiej, łatwiej i przyjemniej z muzyką, może wbrew pozorom, trudnej, do tego
okraszony dużą dawką dobrego humoru. Ja
się mało znam na takiej muzyce, ale mama, dzięki której przyszłam, mówiła, że
to bardzo trudna do zagrania muzyka. A ona góralskie klimaty uwielbia. I dzięki
niej się dowiedziałam, że polskim góralom jakoś blisko do reggae – te klimaty
też się na chwilę pojawiły. Muzyka
góralska, dość znana szczególnie chyba wśród w starszej części publiczności, zwłaszcza w ciekawych
aranżacjach, których doświadczać można dzięki Turniokom, jest w stanie sprawić,
że młodzi będą przychodzić i wracać. Ten koncert był ciekawym połączeniem
muzyki tradycyjnej (czyt. Ludowej ;) ), z muzyką klasyczną i z muzyką
nowoczesną. I z humorem, bo koncert miał coś w sobie z kabaretu - parę osób z zespołu jest bardzo kontaktowa
i ma zacięcie, hmm, aktorskie, no i
owszem poczucie humoru. Było parę
góralskich żartów z bacą w roli głównej, było kilka scenek, kilkukrotnie zespół
przywoływał kogoś z orkiestry (utwór pt. „Byczek” i jakiś związany z ożenkiem
nawiązujący do zaślubin jednego z muzyków – prezent
na mikołaja, sam takiego chciał, częste nawiązania do dyrygenta, Bohdana Jarmołowicza, który też
by pewnie chciał poskakać). Jednym z ciekawszych momentów koncertów
było, gdy wokalistka – po wcześniejszej zapowiedzi, że ma chwilowe problemy z
gardłem – wyprosiła pierwszego skrzypka z orkiestry i aktorsko grała na jego
skrzypcach, wcześniej wywracając do góry nogami nuty. Skrzypkowie zresztą mieli
naprawdę wielką przyjemność z grania w tym koncercie – akurat miałam ich na oku i było widać tą radość z grania.
Ledwo siedzieli. Jak zresztą większość z publiczności. To jest ten minus
koncertów takich w Słupsku. To jest
filharmonia, w której jednak można w szczególnych przypadkach, takich jak
koncerty z cyklu Etnosceny, łamać pewne reguły ( i parę razy w obecności
Muzykomady to się zdarzało), ale warunki są średnio sprzyjające. Świetna
akustyka, ale miejsca pod sceną na szaleństwa brak. Miejsce może sprawiać, że
mało młodych ludzi przychodzi… Dlatego robi się koncerty z orkiestrą (nawiasem,
Turnioków to był już trzeci koncert ze słupską orkiestrą). A Turnioki równie dobrze mogłyby się sprawdzić
np. w Motor Rock Pubie, gdzie można poszaleć, a zespół może pokazać na ile fanami
AC/DC są członkowie zespołu (to takie nawiązanie do słów, które padły z ust
gitarzysty, który zresztą skakał po scenie jak
szalony). Koncert, oczywiście,
zakończył się bisami, zaplanowanymi, oczywiście. Mama mówiła, (mnie parę lat z rzadka było, że to pierwszy raz, że publiczność sama śpiewała po bisie, wychodząc z filharmonii! nawiasem, zespół nawiązał dobry kontakt z widownią już w trakcie pierwszego utworu.)
A tu fragment ze słupskiego koncertu:
5 grudnia w słupskiej filharmonii koncert Tzigunz Fanfara Avetura
– Muzykomady tam, niestety, nie będzie...
A Vixen wystąpi 19.12. w pubie Keller - tam Muzykamadzie się już powinno udac być. Polecam! I a propos Kellera, lada moment powinien się pojawić tekst o koncercie Zeusa w Kellerze.
I jeszcze jedna sprawa, a właściwie prośba. Za dwa dni będzie pierwsza rocznica mojego bloga. Piszcie, prosze, swoje opinie, czy to w komentarzach, czy na mejla, jak wolicie. Podobają się Wam te teksty? Łatwo się je czyta? Może każą zmuszać do myślenia? Co się Wam podoba, a co uważacie za minusy? Który z tekstów był dla Was najciekawszy i dlaczego? Tu jest mój wstępniak - na ile oceniacie realizacje ;) Wstęp - Muzykomada świata ciekawa
„Kiedy przeszłość
jest warta tyle, co z niej zabierzesz”
Tabasko ‘Wychowani
w Polsce’*
W
jesienny wieczór wybrałam się do słupskiej filharmonii na koncert jubileuszowy
– podsumowujący dziesięć lat cyklu Etnoscena, w ramach której odbywały się
koncerty zespołów z tzw. nurtu world
music. Tym razem na scenie pojawili się Tomasz Kukurba (Kroke) i Kamil
Radzimowski. Trochę się wahałam czy iść, odkąd zorientowałam się, że koncert ma
być z towarzyszeniem orkiestry, bo przynajmniej duduka wolałabym posłuchać bez…
No, ale skoro koncert jubileuszowy, to powinien być zrobiony z rozmachem i
odpowiednią oprawą, a orkiestra jedno i drugie zapewnia.
Koncert
rozpoczął „Trojak jubileuszowy” Krzesimira Dębskiego. Potem była część
akademicka, bo trzeba było te dziesięć lat podsumować, a przede wszystkim
podziękować tym, dzięki którym Etnoscena powstała i wciąż funkcjonuje. Pomysłodawczynią
i główną realizatorką jest Joanna Kubacka, prezeska Stowarzyszenia Kulturalnego
„Pegaz”, która tego wieczoru otrzymała m.in. 20 róż, dziesięć niejako na zaś,
zanim świętować będziemy kolejną okrągłą rocznicę. To dzięki niej, a także
dzięki sponsorom (m.in. Urząd Miasta Słupska, Samorząd Województwa Pomorskiego),
można było w Słupsku posłuchać na żywo licznych muzyków w różny sposób
korzystający i nawiązujący do muzyki etnicznej. Wśród tych, którzy pojawili się
na słupskiej scenie, wymienić można np. Kapelę ze Wsi Warszawa, Dikandę,
Shannon, Magdę Navarette, Masala SoundSystem, Bombino, Projekt Grzegorza Rogali
i Klezzmafour. Koncertowi towarzyszyła wystawa przedstawiająca plakaty i zdjęcia z minionych koncertów. Przygotowano również wizualizacje - słuchając muzyki można było też oglądać zdjęcia, głównie z miejsc, z których pochodziły prezentowane melodie.
Jubileuszowy
koncert pomyślany był tak, by było efektownie, odświętnie, a zarazem tak by
zadowolić różnych słuchaczy. Tomasz Kukurba i Kamil Radzimowski pojawiali się
na scenie naprzemiennie, grając po dwa swoje utwory z towarzyszeniem orkiestry
Sinfonia Baltica pod dyrekcją Bohdana Jarmołowicza. Pierwszy z altówką, drugi z
dudukiem. Pierwszy z żywą, pełną radości i energii muzyką, taką bardziej do zabawy,
drugi z muzyką refleksyjną, skłaniającą do zadumy. Początkowo takie skakanie
między nastrojami bardzo mi przeszkadzało, z czasem się przyzwyczaiłam i
zaczęłam doceniać taki zamysł. Sprawił on, że wydarzenie to było faktycznie
jedną całością, a nie oddzielnymi występami Kukurby i Radzimowskiego, ze
wspólnym mianownikiem w postaci współpracy ze słupską orkiestrą i czerpaniem z
muzyki tradycyjnej (różnych kręgów kulturowych). Dzięki temu udało się utrzymać
świąteczny charakter wieczoru – regularne powroty na scenę Kukurby nie
pozwoliły poddać się na dłużej melancholijnemu nastrojowi wywoływanego przez magiczny
duduk (Radzimowski wykonał np. utwór
„Nostalgia”, a także motywy z filmów „Gladiator”, „Pasja”).
To był
taki świąteczny koncert i utwory z repertuaru zespołu Kukurby – Kroke w aranżacji
Jarmołowicza podkreślały tą radosną atmosferę. Z kolei muzyka Radzimowskiego
wywoływać mogła tęsknotę za odległym
światem, gdy żyło się według starych zwyczajów, bliżej natury i człowieka, za
światem, który wypierany jest przez nowoczesność pełną elektoniki. Tak ten
koncert zatytułowano: Odgłosy zanikającego świata… Tak, niewątpliwie wiele
dawnych zwyczajów, przedmiotów (w tym instrumentów muzycznych) i melodii,
pieśni i tańców odchodzi w zapomnienie, nierzadko bezpowrotnie umiera. Na
szczęście, nie brak pasjonatów, którzy jeździli i jeżdżą dalej w najróżniejsze
zakątki, by zapisać i przekazać światu dalej to, czemu grozi śmierć. Są muzycy,
którzy próbują odtwarzać dawne dźwięki i klimaty,
wielu w najróżniejszy sposób unowocześnia je. To dzięki nim słupska
publiczność miała okazję doświadczać tych niezwykłych koncertów z cyklu
Etnosceny. Także tego jesiennego wieczoru dawny świat powrócił, tym razem w
eleganckiej, uładzonej, nowoczesnej formie, dostarczając intensywnych wrażeń
estetycznych i wywołując najróżniejsze uczucia. Muzykomada początek koncertu,
prawie całą do przerwy część przeżyła bardzo,
później niestety zaczęła więcej myśleć, analizować, oceniać.
Zgromadzonym
słuchaczom najwyraźniej również podobało się bardzo. Od samego początku hojnie
nagradzali artystów brawami, na koniec nawet na stojąco. Entuzjazm wywoływały
szczególnie popisy Kukurby, ale Radzimowski z mniej efektowną muzyką graną na
nieznanym pewnie wielu instrumencie, wywołał duże wrażenie, co potwierdza
choćby fakt, że już w przerwie sprzedał wszystkie przywiezione płyty, po
koncercie długo je podpisując. Miałam wrażenie, że do twórczości Radzimowskiego
widzowie przekonywali się stopniowo, bo największe oklaski zebrał pod koniec. Wynikało
to może z tego, że duduk nie jest u nas tak znany jak altówka i wielu
zgromadzonych może dopiero przy okazji tego koncertu dowiedziała się o
istnieniu takiego instrumentu. Muzykomada słyszała go już wcześniej i to on był
głównym powodem, dla którego przyszła. Teraz, gdy wreszcie usłyszała go na
żywo, może go uznać za drugi swój ulubiony instrument.
Nie zabrakło
i utworów zagranych wspólnie przez wszystkich występujących muzyków. Jeden z
nich, „Anioły” zachwycił mnie szczególnie, tym bardziej, że miał dla mnie
element zaskoczenia. Po pierwszym wspólnym utworze, ponownie zamknęłam oczy
przekonana, że Kukurba wróci na chwilę za kulisy, a „Anioły” zagra tylko
Radzimowski z orkiestrą. I nagle usłyszałam niesamowity śpiew, rzeczywiście
jakby anielski… Otworzyłam oczy i okazało się, że to Kukurba śpiewa. Cały
koncert, nie licząc solowych bisów, również zakończył się wspólnym utworem.
Koncert
„Odgłosy zanikającego świata” był niesamowitym wydarzeniem. Dwóch wspaniałych
wyrazistych muzyków wspólnie ze słupską orkiestrą stworzyło niezwykłe święto
muzyki.
Zapowiedź
A już w najbliższą środę, 22.10, kolejny koncert z cyklu Etnoscena. Tym razem Makaruk - Erotyki ludowe. Tu opis ze strony internetowej słupskiej filharmonii:
Gdy Grzegorz Ciechowski (z Ciechowa) nagrał ludowy temat Piejo kury, piejo i uczynił z niego nasycony seksem przebój, spowodowało to niemałe zamieszanie na polskim rynku muzycznym. Dariusz Makaruk poszedł jeszcze dalej. Zebrał kilkanaście piosenek z ludowego śpiewnika, obudował je elektroakustycznymi dźwiękami i wydał na płycie Erotyki ludowe. Muzyk i producent, postanowił pogodzić ze sobą dwa, zdawałoby się przeciwstawne muzyczne światy. Wziął na warsztat ludowe teksty i melodie i zaaranżował je na sposób jazzowy, orkiestrowy, klubowy czy elektroniczny, zachowując jednak ich oryginalne brzmienie. W rezultacie powstał odważny i muzycznie zaskakujący album, który pozwala spojrzeć na naszą tradycję z całkiem nowej perspektywy. Słowa nastrojowych ballad, kołysanek czy żartobliwych erotyków wyśpiewuje kobiecy Zespół Śpiewaczy z Rudy Solskiej. Naturalność, z jaką pieśniarki podają teksty oraz nowoczesna aranżacja, uwypuklają szeroki erotyczny podtekst utworów, który zwykle wpisany jest w ludowe przyśpiewki, a o którym często zapominamy. Do współpracy przy kreowaniu niezwykłego brzmienia albumu Makaruk zaprosił Michała Urbaniaka i Tymona Tymańskiego, Gendosa, saksofonistę i twórcę stylu FlapWłodzimierza Kiniora Kiniorskiego oraz Antoniego Gralaka, trębacza i kompozytora związanego ze sceną drum'n'bassową.
Wrzesień
zaczął się dla Muzykomady koncertowo. Niespodziewanie okazało się, że będzie w
Poznaniu w tym samym czasie co Pokahontaz z koncertem promującym ich najnowszy
album, "Reversal". Nie jest wielką fanką, nowej
płyty nie słyszała, ale wiadomo, że na taki koncert chętnie by poszła, bo ceni.
Ze smutkiem czytała rozpiskę trasy, bo miasta w którym aktualnie przebywa, tam nie
było, a jej podróże na razie trudno planować. I jeszcze ten
Poznań na samym początku, miasto w
którym spędziła kilka lat… Pojawiła się jednak wiadomość: „Dorota, w niedzielę
(31.08) jedziemy do Poznania”! Pojawiła się nadzieja, ale prawie do końca nie
wiedziała, czy uda się być na spotkaniu promocyjnym, a uczestnictwo w koncercie
stało pod jeszcze większym znakiem zapytania. Ale się udało!
Spotkanie
w empiku minęło nie wiadomo kiedy. Czekając na przybycie Rahima i Fokusa,
rozmawiała z dawno niewidzianymi znajomymi oraz oglądała świeżo zakupioną płytę
„Reversal” (bardzo ładnie i ciekawie wydana, już wtedy wiedziała, że warto było
ją kupić – ostatnio próbuje unikać rankingów, ale to chyba najfajniejsze
wydanie w jej niewielkiej jeszcze kolekcji). Gdy się już pojawili, zrobili na
Muzykomadzie wielkie wrażenie. Z jednej strony profesjonalizm,
doświadczenie oraz pewien dystans, z drugiej sporo luzu i humoru oraz zero zadęcia. I pozytywne nastroje, bo to dopiero początek trasy z „Reversalem”,
więc nie ma jeszcze zmęczenia, a pierwsze, pozytywne głównie, informacje
zwrotne już są. W pierwszej części
spotkania był wywiad, z którego Muzykomada dowiedziała się kilku ciekawych rzeczy. Było też wesoło, np. zabawny był
moment, gdy Fokus z wielkim
zainteresowaniem zaczął oglądać własną płytę, wydaną już 10 dni temu. Wydanie zawiera sporo niespodzianek, ale żeby
Fokus nie zdążył jeszcze wszystkich poznać? Przy okazji wspomnę, że Pokahontaz zrobiło psikusa wszystkim, którzy lubią
czytać(!) teksty utworów, a więc i Muzykomadzie. Po wywiadzie był czas na
podpisywanie płyt i robienie wspólnych zdjęć. Muzykomada też skorzystała z
okazji. Kolor skóry zdradza trochę, jak wielkie wrażenie na niej Rahim i Fokus
zrobili ;)
Pokahontaz. Muzykomada z Fokusem i Rahimem
Koncert
odbył się w Strefie Kultury nad Stawem Golęcińskim. Strefa to nowe
miejsce na kulturalnej mapie Poznania. Pojawiła się na początku sierpnia, powołana do życia przez Fundację GOOD TIME,
której celem jest promowanie alternatywnej sztuki. Ciekawe, czy uda im się osiągnąć
popularność zbliżoną do KontenerArt? Pewne podobieństwo jest zauważalne. Trzyma kciuki! Tym bardziej, że jakoś nigdy nie była miłośniczką tych kontenerów nad
Wartą i mimo wszystko wolała inne miejsca na spotkania. Oby więcej tego typu
inicjatyw w różnych punktach miasta! Muzykomada pierwszy raz była w tej
okolicy, niestety pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu – od godzin popołudniowych
prawie cały czas padało, a do tego ten coraz szybciej zapadający zmrok… Strefa w tym miesiącu wyraźnie postawiła na Maxflo - zaczęło się od Pokahontaz, 8.9 był Bob One, 15.09 będzie Bu, Buka, K2 i Skorup (czemu nie ma mnie już w Poznaniu?!), 22.09 Lilu (też bym poszła...), a 29.09 Grubson. Kto z Poznania i ma wolne poniedziałkowe wieczory - polecam!
Ok.21 było
jeszcze baaardzo pusto. Poniedziałek, deszczowa pogoda a koncert plenerowy (pod
namiotem!), poza centrum miasta, studentów jeszcze niewielu… Czyżby zapowiadał
się kameralny koncert? Z czasem trochę ludzi przybyło, ale i tak dla Pokahontaz
był to pewnie szok po niedawnym koncercie na HipHopKempie przed wielotysięczną
publicznością. W Stefie Kultury było 100 osób? Zresztą, ile by nie było,
Muzykomada miała świetny wieczór, a Pokahontaz wykazał się profesjonalizmem. Od samego początku miała tak dobry humor, że
tańczyć dopiero zaczęła wraz z początkiem występu supportującego Mumina. Po nim
na scenie pojawił się bardzo pozytywny człowiek, beatboxer. Muzykomada nie
słyszała jak się przedstawiał, więc potem zapytała znajomych, czy to
zarejestrowali. Okazało się, że nie. Na
szczęście, na koniec wieczoru z pomocą przyszedł Rahim – okazało się, że to był
jego młodszy brat Minix. Muzykomada wiedziała, że on czasem jeździ z Pokahontaz
na koncerty, ale tutaj się go jakoś nie spodziewała. Tym lepiej może,
przynajmniej nie patrzyła przez pryzmat jakichś wyobrażeń. Zrobił bardzo fajny
wstęp do głównego punktu programu. Dla Muzykomady była to też nowość w jej
niewielkim bagażu doświadczeń koncertów hip-hopowych.
A sam
występ Pokahontaz? Słowem, rewelacja! Bardzo pozytywny koncert, pełen dobrych
wibracji, a przy tym na wysokim poziomie. Muzykomada nie potrafi
wytłumaczyć dlaczego, dlatego poleca wszystkim sprawdzenie trasy koncertowej,
która pewnie będzie jeszcze rozbudowywana, i wybranie się do jednego z miejsc w
stosownym czasie. Niech każdy sprawdzi sam! Ja mogę tylko napisać, że bardzo
fajnie się bawiłam i na trochę zapomniałam o niewesołych sprawach aktualnie
dziejących się w moim życiu. Generalnie, przed byłam bardzo zdystansowana, ale
spotkanie w empiku i suporty nastroiły mnie tak pozytywnie, że postanowiłam od
razu pojawić się pod samą sceną na samym środku i cały koncert przetańczyłam.
Obawiałam się, że będzie zbyt dużo ciężkiej elektroniki, a ja, nie dość, że
stara metalówa i miłośniczka muzyki świata, to jeszcze teraz zachwycam się tym,
co robi w polskim rapie Pawbeats. I do tego taki nastrój, że nie miałam
specjalnie ochoty na klimaty okołodupstepowe. Na koncercie jakoś ich, na szczęście, nie
odczułam mocno – a przecież tańczyłam, więc byłam bardzo skupiona na dźwiękach.
Płyta, pod względem brzmieniowym, jest bardziej tym, czego się spodziewałam na koncercie. Teraz się nią zachwycam, mimo że wydawało się, że Pokahontaz w tym czasie nie jest w stanie mnie do siebie przekonać na tyle, by zacząć się
zachwycać, a tym bardziej nie poprzez płytę utrzymaną w takich klimatach. Może zadziałało
tu magiczne połączenie bezpośredniego (co z tego, że promocyjnego?) spotkania,
koncertu i płyty, którą poznałam w całości na koncercie, a dzień później
odsłuchałam na spokojnie z wieży, oraz jakiegoś szczególnego momentu? I duch
indiańskiej Pocahontas oraz moje przyzwyczajenie do ciężkich brzmień i
krótkotrwała fascynacja dupstepem, które zresztą chyba nawet zaczęło się od „Crystallize”
Lindsey Stirling? Na pewno, fakt, że dostałam potężną dawkę pozytywnej energii! Mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję zobaczyć jakiś koncert promujący "Reversal", bo zaczyna mnie ciekawić, dlaczego nie poczułam zbytnio ciężaru elektornicznych brzmień na koncercie. Rahim i Fokus jakoś to zrównoważyli?
Co do
ciekawostek z poznańskiego koncertu – są dwie rzeczy, o których chcę wspomnieć.
Pierwsza, to wykonanie live wyjątkowego numeru "W ruch". Kto słyszał, wie o co
chodzi, kto nie słyszał, niech kliknie "W ruch". Pytanie o ten tekst padło na spotkaniu w empiku, Rahim kazał poczekać
na koncert. Wykuli na pamięć już przy nagrywaniu, ale okazuje się, że jeszcze
muszą trochę poćwiczyć. Ja wyłapałam jedną pomyłkę, ale po pierwsze, tańczyłam,
po drugie, nie znam go tak dobrze, jak znajomi, którzy wyłapali ich więcej. I
zauważyli, że Rahim i Fokus bardziej śmieli się z tych pomyłek niż nimi przejmowali. Pozwolę
też sobie przytoczyć opinię wspomnianych znajomych, którzy byli pozytywnie
zaskoczeni poziomem występu tak uznanych i popularnych ludzi przy tak
niewielkiej publiczności. Szacunek! Druga rzecz, to bardzo sympatyczny motyw
związany z wodą. Otóż, Rahim w pewnym momencie zorientował się, że już bliżej
niż dalej do końca, a z tyłu stoi przygotowana dla nich cała zgrzewka wody
mineralnej. I postanowił przekazać ją fanom. Rozerwał folię i rzucił jedną
butelkę do ludzi. Fokus stwierdził jednak, że nie ma co się rozdrabniać i rzucać pojedyńczo butelek i
przejętą resztę rzucił za jednym zamachem, nie myśląc o tym, że Rahim może chciałbym
jedną z butelek dla siebie zatrzymać. Na szczęście, ktoś jedną odrzucił z powrotem
na scenę. Zamiast fajki, woda pokoju?