środa, 6 maja 2015

"Muzyka łagodzi obyczaje" - happening z okazji 105 urodzin Jerzego Waldorffa, Słupsk, 4.05.2015

„Nie zadawaj nam pytań, w których problem czyha, bo kto wie co wzniecisz
A jeśli już musisz, zapytaj nas co słychać (aaa, jakoś leci)

I tylko nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy
Nie pytaj dokąd i skąd, nie pytaj dokąd i skąd idziemy
Łona, „Nie pytaj nas”*

4 maja pracownicy słupskiej filharmonii postanowili uczcić 105 rocznicę urodzin Jerzego Waldorffa i jednocześnie przypomnieć tę barwną postać Słupszczanom. Happening miał się odbyć pod pomnikiem Karola Szymanowskiego w parku im. Waldorffa. Niestety, pogoda pokrzyżowała plany – poranny deszcz sprawił, że uczestnicy zostali jednak w murach filharmonii. Szkoda, bo można by zainteresować przypadkowych przechodniów. Wywołać uśmiech choć na chwilę u przypadkowych osób poprzez piękno muzyki tak innej od tej nadawanej w radio i telewizji czy barwny język człowieka, który zachwycał się Słupskiem. Mimo przeniesienia wydarzenia w miejsce zamknięte trochę ludzi się zgromadziło. Byli zarówno uczniowie, zapewne w ramach jakichś lekcji, i ci trochę i trochę bardziej starsi.  

Przez niecałą godzinę przeplatała się muzyka klasyczna w wykonaniu Słupskiej Młodzieżowej Orkiestry Kameralnej pod batutą Macieja Banachowskiego i słowa-wspomnienia. Mieczysław Gach, waltornista słupskiej orkiestry, czytał fragmenty felietonów Waldorffa, Mieczysław Jaroszewicz przypomniał jego znaczenie dla słupskiego Festiwalu Pianistyki Polskiej, a Janina Brzezińska przedstawiła swoje osobiste wspomnienia ze spotkania z tą nieprzeciętną postacią, związane m.in. z przygotowaniem wystawy poświęconej Karolowi Szymanowskiemu w Muzeum Pomorza Środkowego. Młodzieżowa Orkiestra zaprezentowała Karola Szymanowskiego Pieśń Roksany i Etiudę b-moll, Johanna Pachelbela Kanon D-dur oraz Jana Sebastiana Bacha Arię na strunie G.



Jerzy Waldorff był pisarzem i publicystą, popularyzatorem kultury muzycznej. Zachwycał się Słupskiem i słupską kulturą, czemu wyraz dawał m.in. w felietonach „Muzyka łagodzi obyczaje” w „Polityce” w latach 70.XX wieku. Jednocześnie był wielką inspiracją dla miasta. Wśród jego zasług jest to, że przy Festiwalu Pianistyki Polskiej działa od 1974 roku Estrada Młodych, na której wyłoniono wiele talentów (Krystian Zimerman, Rafał Blechacz).

A oto próbki twórczości Waldorffa: „Zamierzchłe dzieje… Jedna sala gotycka na Zamku XX Pomorskich. Później druga w Teatrze Bałtyckim i zakup dla muzeum zamkowego największej, bo liczącej ponad 140 sztuk kolekcji portretów Witkacego. Potem kolejno przybywały: fortepian koncertowy, muzeum etnograficzne w Starym Młynie, pierwszy w kraju pomnik Karola Szymanowskiego, biblioteka w przemyślnie obudowanej średniowiecznej ruinie kościelnej, drugi fortepian – Steinwaya. Aleć i równocześnie najlepsza w Europie Środkowej restauracja w „Karczmie pod Kluką” oraz druga „Pod tunkiem” (same ryby, ale jakie!); specjalnie na potrzeby gości Festiwalu, a na wzór szwajcarski urządzony Hotel Zamkowy. Wszystko wedle mądrej zasady, iżby ciało się nie buntowało, kiedy dusza w zachwycie.”

„Przekorne żurawie, i tej jesieni poderwaliśmy się do naszego lotu na północ, po raz dziewiąty do Słupska, żeby uczestniczyć – na różny sposób – w tamtejszym Festiwalu Pianistyki Polskiej. Dziewiąty, ale pierwszy raz znaleźliśmy się w zmienionej atmosferze, odkąd Słupsk dostał słusznie wyczekiwaną, zaś jemu od dawna należną pozycję stolicy województwa.

Przywykliśmy do tego, aby co roku znajdować w Słupsku coś nowego dla oczu i serc oczarowania(…) Od października zaś uruchomione będzie bezpośrednie połączenie samolotowe Słupsk-Warszawa, dzięki czemu odległość od stolicy skrócona zostanie do półtorej godziny i warszawiacy przylatywać będą mogli na obiady do Słupska, aby jadać wreszcie ze smakiem.”

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Peja w Eskulapie, koncert i wręczenie Złotych Płyt za "Książę aka. Slumilioner", 28.03.2015

„Nierozwiązana pętla, o niej pamiętam”
Buka, SumaStyli ft. Mona 'Ulica niepozałatwianych spraw'*

Wreszcie przyszedł ten dzień, gdy Muzykomada, która zaczynała rapu słuchać od Peji, przyjechała na jego koncert. Okazji miałam wiele dotąd, ale zawsze jakoś nie po drodze mi było. Okazji było wiele, bo przecież Peja ciągle koncertuje, a ja przez kilka lat mieszkałam w Poznaniu. W Poznaniu, z którym sama się związałam na dłużej, choć nie było mi tu fajnie ani tym bardziej lekko. Zastanawiałam się, czy jechać ze Słupska, pół Polski, czy mi na tym aż tak zależy, skoro tyle razy miałam jego koncert na miejscu, a nigdy wcześniej nie przyszłam. Ale czym bliżej było 28.03, tym bardziej widziałam, że dosłownie wszystko kieruje mnie na ten koncert, nic tylko poddać się tej fali, która mnie tam zaniesie. I tak i tak moja rodzina miała do załatwienia akurat pod koniec marca pewne sprawy w Poznaniu, nic tylko wsiąść w samochód stojący pod oknem i odjeżdżający w odpowiednim kierunku w sobotę rano. Cena koncertu B.O.K w Szczecinie, na którym byłam w lutym, była dla mnie dużo wyższa niż cena biletu wstępu, bo oprócz dodatkowej kasy na przejazdy, nocleg itp. było w tym wiele dodatkowej mojej pracy, zaangażowania, a nawet pewnego ryzyka. Tutaj wystarczyło skorzystać ze sprzyjającego wiatru i kupić bilet na koncert przy wejściu do klubu, którego nie musiałam nawet specjalnie lokalizować, bo już w nim bywałam.

Szłam, jak mi się wydawało, by zobaczyć na żywo koncert człowieka, od którego zaczęła się moja świadoma przygoda z hip-hopem. Człowieka, który pokazał mi, że hip-hop nie jest taki zły, jak się wielu wydaje, choć sam symbolizuje m.in. to co w hip-hopie najgorsze. To był jeden z ważniejszych powodów, dla których zainteresowałam się rapem – sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak źle, jak się często słyszy? I dlaczego, mimo tak kiepskich licznych opinii i wyobrażeń, tylu ludzi z hip-hopem się identyfikuje? Jako dawna miłośnicza ciężkiego metalu, reprezentowanego m.in. przez takie kapele jak Vader czy Besatt, bardzo dobrze widziałam tą skalę. Na rzuceniu uchem na twórczość Peji i O.S.T.R’ego mogłam skończyć (i wrócić do innej muzyki), bo oni mnie dostatecznie przekonali, że w hip-hopie jest też wiele dobrego. Mogłam, ale na szczęście tak się nie stało.



Wracając do koncertu Peji… Nie chcę się rozpisywać i opisywać dokładnie. W każdym bądź razie okazało się, że poszłam nie na koncert a operację serca. Parę słów Peji wypowiedzianych po pierwszych dwóch utworach wywołały we mnie lawinę różnorodnych uczuć i sprawiły, że się prawie rozpłakałam. Zwyczajne przywitanie: „Witajcie w domu!” a wzruszenie wywołało u mnie wielkie, a jednocześnie też i bunt: w jakim domu?! Może to i dom, ale raczej taki, z którego chce się wyjechać jak najdalej i wpadać ewentualnie raz w roku na kawę. Generalnie, ciężki to dla mnie temat, ale temat, który muszę przepracować. Od tego koncertu mija miesiąc i mogę już powiedzieć, że operacja się powiodła. Zauważam pozytywne zmiany w obszarze akceptacji. Cały ten wyjazd i to jedno, dla mnie kluczowe, zdanie Peji pozwoliły mi wrócić do pewnych wspomnień, by spojrzeć na pewne rzeczy inaczej, z większym zrozumieniem i łagodnością. Z akceptacją tego, co trudne, bolesne i generalnie nie takie, jakie by się chciało. I poszukać tych jaśniejszych dni w Poznaniu, bo nie wszystkie przecież były szare czy burzowe. Jest mi teraz o tyle łatwiej, że już w Poznaniu nie mieszkam i nic nie wskazuje na to, że wprowadzę się tam trzeci raz.  Jeszcze nie wiem, co z tego wszystkiego wyniknie i dokąd mnie to zaprowadzi, ale wiem, że było to dla mnie szalenie ważne i bardzo mi potrzebne. A Peja ma moją dozgonną wdzięczność.

W teledysku Ciry Poznań jakiego prawie nie znam... I mądre słowa, które warto sobie przypominać: "To ty masz siłę, która generuje nastrój".

O tym, co mi się wiąże z tym koncertem, mogłabym napisać co najmniej drugie tyle. Odpuszczę sobie jednak, zwracając na koniec uwagę na dwie rzeczy. Raz, warto być uważnym na otoczenie i swoje reakcje, bo może się okazać, że coś ważnego może się wydarzyć nawet tam, gdzie idziemy się tylko pobawić albo dlatego, że wypadałoby w końcu pójść na koncert Peji…  Dwa, dla mnie ten koncert był jednym wielkim hałasem, ale to w tym momencie jest niezbyt ważne. Zresztą, operacje do przyjemnych raczej nie należą ;)

Dla pewnego porządku chwilę o gościach i supportach. Swój czas na scenie przed Peją mieli Lasio Companija (uważam, że bardzo dobrze radzi sobie na scenie i ma duży potencjał koncertowy; ciekawy motyw z "Przeżyj to sam" dla mnie na koncercie rapera, od którego zaczęłam sprawdzać, czy hip-hop jest rzeczywiście taki zły i okropny), W Mieście Wychowani z Bydgoszczy (jaka radość i miłe zaskoczenie dla mnie było zobaczenie na scenie DJ Paulo, a potem gdzieś w klubie Oera z B.O.K!) i Śliwa, który najwyraźniej zdobył już sobie liczną grupę fanów, a na scenie czuje się świetnie. Po Śliwie przyszedł wreszcie czas na Peję. Mi osobiście jego koncert zdominowały te moje osobiste rewelacje związane z przywitaniem (żeby nie było za słodko, później pojawił się stary kawałek z takim oto fragmentem: "jak się komuś nie podoba, niech spier..."). Gości na scenie było sporo, bo wielu ich na płycie "Książę aka. Slumilioner" i większość przyjechała, w tym De2s z Paryża i Azyl z Berlina. Mi szczególnie miło było zobaczyć razem występujących Peję z Glacą. Raz, że Glaca to dawny lider metalowej kapeli Sweet Noise, dwa taki był mój the very beginning: był luty/marzec 2012, mieszkałam wtedy na Jeżycach, wróciłam z rockowego koncertu Jelonka i wędrowałam po youtubie - i tak od Jelonka przez Sweet Noise trafiłam na to:



Na tym koncercie nie było tego kawałka, była za to "Martwa muzyka" (bez Bezczela) z najnowszego albumu Peji i "Pozwól mi żyć", klasyk. Wydarzenie zamknęło wręczenie złotych płyt wszystkim biorącym udział w powstaniu "Książę aka. Slumilioner", którym udało się dotrzeć w tym terminie do Poznania. Gratulacje wszystkim!

Dla siebie zasygnalizuję jeszcze garść wątków kilkoma linkami, a każdemu polecam posłuchać tych utworów i wywiadu niezależnie od tego, co mi w głowie i sercu w związku z nimi siedzi. Każdy może zwrócić uwagę na coś innego :) 



Wywiad z Kulczykiem, m.in. o mentalności poznańskiej i bydgoskiej 

Na koniec: wielkie, wielkie gratulacje dla Peji! I życzenia kolejnych sukcesów i rozwoju!

A ja się jednak rozpisałam trochę ;)

sobota, 28 lutego 2015

B.O.K Labirynt Babel Tour, Szczecin, Wasabi, 14.02.2015

„Z dnia na dzień, żeby wzrok im przywykł
Uczę moje dni zmiany perspektywy
Bo wciąż wąsko widzą mimo tylu przynęt
A tak trudno zwiększyć im horyzont choćby o centymetr
Z dnia na dzień, żeby wzrok im przywykł
Uczę moje dni zmiany perspektywy
I każdemu z nich, co tak pilnie oka strzeże
Mówię: patrz trochę szerzej, patrz trochę szerzej.”
Łona, ‘Patrz trochę szerzej’*

W sobotę zerwałam się z łóżka dosłownie skoro świt, by zdążyć na pociąg do Szczecina. Zapowiadał się piękny weekend – słoneczna pogoda, podróż i długo wyczekiwany koncert. Pamiętam, jak męczyłam się w połowie stycznia, gdy jednego dnia w Poznaniu występował L.U.C i  drugiego właśnie B.O.K, a ja nie mogłam tam wtedy być… Tamten weekend nie był dla mnie fajny, bo myślami byłam w stolicy Wielkopolski, a oddychałam nadmorskim powietrzem…

Ledwo opuściłam stację Szczecin Główny pomyślałam, że dawno nie słuchałam L.U.C’owego "Remontu na arteriach mego życia". Ulice w okolicach dworca – akurat te, którymi  po przeanalizowaniu planu miasta zamierzałam trafić na drogę Ku Słońcu, prowadzącą do miejsca mojego noclegu – przypominały stan tych z teledysku. Stan mojego ducha, zresztą, też.

W hostelowej recepcji powitał mnie czarno-biały kot. Dopiero po chwili zjawiła się pani z obsługi. Jeszcze zanim dostałam klucz do pokoju, w recepcji pojawił się też owczarek niemiecki. Tylko na chwilę, bo zaraz wyprowadzono go na spacer.

O g.15 w salonie Stoprocent odbyło się spotkanie z B.O.K. Fanów przyszło akurat tyle, by wypełnić lokal, a jednocześnie nie zrobić wielkiego tłoku. Wszystko odbyło się dość spontanicznie, bo okazało się, że nikt z obecnych nie ma jakiegoś scenariusza. Najpierw był czas na pytania fanów, później na autografy. Specjalnie wiozłam ze sobą to piękne opakowanie Labiryntu Babel. Wilka Chodnikowego, na szczęście, miałam już podpisanego kiedyś w Poznaniu, po koncercie w klubie „Pod Minogą” (co tam się wtedy działo! Chyba tylko raz jeszcze byłam na koncercie w tak szczelnie wypełnionym klubie!) Podpisywanie płyt trochę trwało, bo niektórzy chyba dopiero wtedy o coś pytali. Albo tak jak ja coś jeszcze chcieli powiedzieć. Ja im osobiście podziękowałam za tą płytę, bo jest dla mnie niesamowicie ważna. Gdy już wszystkie przyniesione płyty zostały podpisane przez zespół, przyszedł czas na zdjęcia. To już szło sprawnie, tym bardziej, że chyba wszystkim zdjęcia robił jeden człowiek, niejaki Erwin. Dzięki temu mam pamiątkę zrobioną porządnym aparatem.

Po spotkaniu, które trwało trochę ponad godzinę, poszłam się przejść po mieście. W Szczecinie kiedyś już byłam i to kilka razy, ale to już dawno było. Miasto poznawałam właściwie na nowo. Wraz zapadającym zmrokiem zaczęłam wracać do hostelu, bo powoli dawało mi się we znaki niewyspanie, a i kilometrów też już całkiem sporo przeszłam tego dnia. 

Po krótkim odpoczynku poszłam do klubu Wasabi, gdzie miał się odbyć koncert. Jeszcze zanim zaczęły się supporty poszłam pod samą scenę – później nie byłoby na to szans. Supporty były dwa, w tym jeden niespodziewany dla mnie, ale nie całkiem obcy, jak się okazało. Najpierw na scenie pojawili się Steciu i VAN (miał być jeszcze Veritas, ale nie dojechał jednak), by wykonać kilka utworów i rozgrzać publiczność. Całkiem nieźle im szło, byli też już znani niektórym pod sceną. Jeden z nich, chyba Steciu niesamowicie się wczuwał w to co robi, widać było, że wkładał w to nie 100 a 1000% siebie.



Po nich na scenie pojawiła się kolejna dwójka raperów. Od samego początku miałam wrażenie, że skądś znam ten numer, od którego zaczęli, że gdzieś już go słyszałam. Jeszcze zanim się skończył, przypomniałam sobie: to Chuchujesz! A słyszałam ich dzięki Oerowi, który robi dla nich bity. Ich występ był świetny! Jak dla mnie, mógłby by trwać nawet dłużej – a i tak mieli więcej czasu niż Steciu i VAN.  Na chwilę nawet przestałam myśleć, jaki był główny powód mojego przyjazdu do Szczecina. Innym też się spodobali, co było widać po reakcji w trakcie koncertu, jak i późniejszych zapytaniach, kto grał jako drugi support.





No i wreszcie nastał ten moment! Do Dj Paulo, który na scenie był cały czas dołączyła reszta zespołu B.O.K i się zaczęło! Oczywiście, od labiryntowych utworów, dość gęsto jednak przeplatanych tymi z Wilka chodnikowego. Szczerze, nie spodziewałam się takiej ilości kawałków z ostatniej solówki Bisza, a raczej starszych BOKowych. Fani chyba jednak tego oczekiwali, bo z rozmów, które przeprowadziłam, wynikało, że wiele osób słucha Wilka do dziś. Ja, choć w pewnym sensie czuję się córą Wilka Chodnikowego, po kilku miesiącach intensywnego słuchania tej płyty na przełomie lata i jesieni 2012 bardzo rzadko po nią sięgam. Szczególnie ciekawym momentem było wykonanie "Banicji". Wiedziałam, że ma teraz zupełnie inną wersję koncertową, ale to co usłyszałam, zaskoczyło mnie totalnie. Starsze kawałki BOKów pojawiły się dopiero na sam koniec koncertu, jako bis. Najpierw "Spadam w górę", następnie "Za bardzo".  Ten pierwszy z nich zabrzmiał po prostu rewelacyjnie, bez porównania lepiej niż w wersji studyjnej. Generalnie, zespół świetnie się sprawdza na scenie. Liczne godziny prób, o których pisali i mówili, ale i poprzednio zagrane koncerty (to był 21 koncert z labiryntowej trasy) przynoszą efekty. Udała im się też trudna sztuka utrzymania mojej uwagi przez cały występ – przez te kilkadziesiąt minut byłam w tzw. ‘tu i teraz’, nie zdarzały mi się też momenty układania w myślach tekstu na tego bloga. Fantastycznie, że mogłam być przez chwilę wręcz cząstką tak ważnych dla mnie płyt. Labirynt Babel to dość trudny, wymagający album. I dobrze było wysłuchać go wraz z innymi ludźmi, ludźmi, którzy prawdopodobnie też są świadomi pewnych rzeczy i myślą, czują podobnie. Przy okazji okazało się, że całkiem nieźle pamiętam teksty, choć przecież nie uczyłam się ich na pamięć – gardło trochę mnie bolało po koncercie.




Po koncercie, dedykowanemu (jak się domyślam, bo Bisz nie powiedział głośno, kogo miał na myśli) Orzeu’owi z Projektu Nasłuch, zespół wyszedł do fanów pogadać, popodpisywać płyty i robić fotki. Pozytywnie mnie to zaskoczyło, bo przecież było przed koncertem spotkanie przeznaczone na ten cel. Ja też jeszcze zostałam, miałam trochę czasu do autobusu nocnego. Udało mi się zamienić parę słów z Kayem i Biszem.

Z fejsbukowego fanpejdża klubu Wasabi o koncercie: "B.O.K to z kolei jedni z bardziej "magicznych" muzyków, jakich mieliśmy okazję gościć - piękny koncert."

                                                                                                      teledysk kręcony w Szczecinie

W niedzielę wędrowałam po centrum miasta, korzystając z pięknej słonecznej pogody. Pociąg do Słupska odjeżdżał mniej więcej o zachodzie słońca.


Dziś, 28.02., B.O.K zamyka Labirynt Babel Tour koncertem w toruńskiej Estradzie. Jako support ponownie wystąpi przed nimi Chuchujesz. Fajnie mają ci, którzy tam będą. Ja bym chętnie poszła kolejny raz na ich koncert!

niedziela, 30 listopada 2014

Zeus, Pub Keller, Słupsk, 14.11.2014


"Latarnie gasną, a Ty płyniesz rynsztokiem,
ulica jak spacer po linie, gdy stąpasz po krawędzi,
 to myślenie jest prawdziwą siłą.
Mówiłem Ci, 
inwestuj w siebie, rozwijaj pasje, trenuj ciało,...."
Lukasyno, 'Rynsztok'*


Tak sobie dumam jak zacząć ten tekst, słucham albumu Joteste i momentami zaglądam do sieci. I co się okazuje - dziś premiera nowego klipu Chady "Kiedy, jak nie dziś". A ja już wiem, że przy okazji koncertu wspomnę o stereotypach związanych z kulturą hiphopową.Ten kawałek idealnie się w to wpasowuje. Z dwóch względów. Po pierwsze, w ciągu 4 minut pokazuje, że ten negatywny obraz się znikąd nie bierze, a jednocześnie daje motywację, nadzieję i pokazuje, że jak się chce, to z największego bagna można się wyrwać i zacząć na życie na nowo. Zauważam, że w rapie pojawiają się osoby, które przeżyły osobiście piekło uzależnienia i doświadczyły ciemnych stron ludzkiej natury, a zdołały się z tego wyrwać, i budują teraz szczęśliwy świat, jednocześnie ciągnąć innych w górę. Ja sama negatywnie kiedyś postrzegałam to środowisko, ale dzięki ciekawości pokonałam niechęć i chciałam się na własnej skórze przekonać, czy naprawdę jest tak źle, jak ludziom się wydaje i co w ogóle ci hiphopowcy mają do powiedzenia. I bardzo się teraz cieszę, że zajrzałam i że mimo trudnych chwil mimo wszystko mi się tu (w sensie muzycznym, właściwie) podoba i będę dalej takiej muzyki słuchać. Miało być na chwilę, by sprawdzić, w jakim stopniu stereotypy mają odzwierciedlenie w rzeczywistości... Motywacji było trochę więcej, ale to było chyba najważniejsze. Poza samą muzyką, oczywiście -  szukałam czegoś nowego dla siebie i byłam ciekawa, co sprawia, że tyle osób rapu słucha. Na jakiś czas nawet prawie zupełnie zapomniałam o tych negatywnych opiniach, bo tyle dobrych stron zaczęłam zauważać. To jest naprawdę fascynujący świat, pełen niesamowitych ludzi!




 O tej ciemniejszej stronie przypomniała mi częściowo przypadkiem spotkana dziewczyna, która, widząc że się zbieram do wyjścia, zapytała czy już do domu idę. Ja na to, że nie od razu, bo teraz prosto na koncert Zeusa idę. Znasz, słuchasz rapu w ogóle? Ona na to, że nie, zwłaszcza polskiego, bo "Oni mają kasę, chleją ćpają i narzekają, że jest źle." I zaraz się zmyła, nawet nie wiem, czy usłyszała, jak mówiłam,że nie wszyscy. Szkoda, że nie słuchała Zeusa, bo to chyba jeden z najbardziej idealnych przykładów łamania negatywnych stereotypów dotyczących hip hopu. Może jeszcze będzie miała okazje posłuchać, ale czy będzie chciała? Znam ludzi, którzy mają silną alergię na hip hop i chyba tylko wytrwałością przekonałam jednego z takich twardzieli, że inteligentny raper to niekoniecznie oksymoron. Ale i tak on nadal twierdzi, że 3 minuty szkoda stracić na posłuchanie rapu, nieważne, że to szczególnie przeze mnie wyselekcjonowany utwór.



 Gdy słuchałam koncertu, mając w pamięci słowa koleżanki z pracy, myślałam, że to słowa z tego utworu wybiorę na cytat:



Mi się, na moje szczęście, zachciało gadać z hiphowcami. Ile mi to dało, ja tylko wiem. Ten rok jest dla mnie  m.in. rokiem nagród na za wytrwałość i wiarę, Pojawiły się płyty, które brzmią mniej więcej tak, jak oczekiwałam, gdy zaczynałam słuchać rapu (polskiego, bo na nim się na razie skupiam). A czekać już w pewnym momencie przestałam. Labirynt Babel B.O.K i Utopia Pawbeatsa. I ten koncert Zeusa. A nastąpiło to dopiero, gdy chyba ostatecznie zaakceptowałam to, że jest jak jest i że wsiąknęłam w to na dłużej i chyba na dobre.

Co do samego koncertu, szału, szczerze, nie było,  dla Zeusa zapewne i dla mnie na pewno jeden z kolejnych dobrych koncertów. Ale i tak dla mnie okazał się bardzo ważny. Plusów było dla mnie kilka. Koncerty Zeusa są udane, bo on dobrze czuje się na scenie, łatwo nawiązuje kontakt z fanami i podchodzi do swojej pracy z pełnym zaangażowaniem, pasją i profesjonalizmem. Kolejny to, że po megastresie w nowej pracy miałam ochotę się schować i w ciszy odpocząć,a jednak wyszłam do ludzi. Na koncert rapera bardzo ważnego dla mnie, ale którego się swego czasu nasłuchałam i którego już kiedyś słyszałam na żywo (i się rozczarowałam  przez wielkie swoje oczekiwania.) Tu o nim wspomniałam. I To był super pomysł, bo pogadałam sobie z fajnymi ludźmi i posłuchałam fajnej muzyki. i doświadczyłam pozytywnej energii od ludzi. I Zeusem samym udało mi się zamienić parę słów, więcej niż dwa. Kiedyś się rozczarowałam jego koncertem, bardzo dobrym, bo zabrakło mi pewnego elementu,w sumie nadprogramowego, zresztą to był koncert juwenaliowy w niedzielę - dla Zeusa chyba 4 albo nawet 5 pod rząd, a że on na koncertach daje z siebie ile może, miał pełne prawo być już wtedy trochę zmęczony. Teraz dostałam to coś, czego kiedyś mi zabrakło, w wersji bardziej bezpośredniej. O co chodzi, nie napiszę, bo po pierwsze, każdy jest indywidualnością, więc nie warto narzucać innym swojej wizji, zwłaszcza chyba tak silnym i wyrazistym osobom, po drugie, ja w jakiejś wersji w końcu dostałam to, czego chciałam, a nie każdy tego też oczekuje. Gdy pewnej osobie powiedziałam, czym mnie Zeus swego czasu na koncercie rozczarował, ten ktoś tylko znacząco się na mnie spojrzał i powiedział, że mam dziwne oczekiwania, Cóż, ja kiedyś przeżyłam zawód przez te oczekiwania, na ten słupski koncert przyszłam więc na wszelki wypadek z niewielkimi, a dostałam tak dużo. I dostałam w pewnym sensie to, czego mniej więcej kiedyś chciałam. Dlatego ten koncert jest dla mnie taki ważny. Dla mnie dobre było też to, że przypomniałam sobie dokładnie, dlaczego te jakieś dwa lata temu się tak zachwyciłam Zeusem. Znowu wróciłam do słuchania jego ostatniej płyty "Zeus. Nie żyje", a nawet trochę do starszych. Mogę się tylko cieszyć, że to on jest jednym z kilku raperów, od których zaczynałam swoją przygodę z tą muzyką, Później poznałam twórczość innych raperów i Zeusa przestałam wymieniać wśród tych moich ulubionych. Bisza, zresztą, też, a w tym roku powrócił z rewelacyjną płytą nagraną ze swoim składem B.O.K. Ciekawe, co ciekawego pokaże na swojej Zeus. A ja tymczasem zawieszam zestawienie, bo to się robi w moim przypadku coraz bardziej bezsensowne. Wracając do koncertów, to w ogóle niezwykłe, ile różnych czynników i w jakim stopniu może mieć wpływ na wrażenia i odbiór.

Tamtego wieczoru w Kellerze jako supporty wystąpili: BZF; Lama; Eleha/Elciak; ToMZet & ***oSB***.  Szczerze, się nie wypowiadam, bo przyszłam, raz że późno, dwa,  po wielu godzinach pracy na stojąco i musiałam sobie usiąść, a że akustyka i sprzęt nagłaśniający były takie,a nie inne... Gdy siedziałam przy barze, właściwie słyszałam tylko, że coś po prostu gra. Gdy zaczął Zeus, mimo zmęczenia podeszłam bliżej. Spodziewałam się, że z nagłośnieniem może być ciężko, ale żeby aż tak, by musieć się momentami mocno skupić, by zrozumieć słowa... Przecież Zeus dykcje ma świetną i wie jak posługiwać się głosem, a klub jest  niewielki. Występ zaczął mocnymi utworami, "Śnieg i lód", potem "Mr Underground", w środku było dużo łagodniejszych utworów, ale i takie hity, jak "Hipotermia" i "Strumień". Przed "Lekcją patriotyzmu" zapytał, jak jest z naszym patriotyzmem lokalnym. Reakcja była smutna. Prawda jest taka, że miasto się wyludnia, młodzi z niego uciekają, ci którzy wyjechali, że jest dobre raczej na spokojną emeryturę. Ja bardzo lubię to miasto, cieszę się, że wyprowadziłam się z Poznania, ale mam nadzieję, że wróciłam do Słupska tylko na jakiś czas, że jeszcze będę miała okazję poznać, jak się mieszka w innym miejscu. Może być np. Podlasie. Zeus,  Zaprezentował też kilka swoich gościnnych zwrotek zestawionych według podlaskiego klucza. Dobry pomysł, a dla mnie o tyle ciekawszy, że kiedyś bardzo mnie zastanawiało, jak jest na koncertach rozwiązywana kwestia featuringów. Tu zestawił ze sobą z tych trzech utworów: Hukos/Cira ft. Zeus, ZBUKU "Widzę, spływam" , Bisz, Zeus, Małpa, The Returners "Wrócę tu" i Bezczel ft. Zeus "Siła umysłu". Ten ostatni jest akurat świetnym przykładem tego, że rap to nie tylko narzekanie, że jest źle. Przypomniał również wybrane numery z wcześniejszych swoich płyt.


Co ciekawe, Zeus pół koncertu spędził na ławce -  w tym klubie nie ma czegoś takiego, jak scena, więc żeby być widocznym dla wszystkich, zdecydował się na stanie na ławce. Podziwiam! W ogóle, podejście Zeusa do koncertu było fantastyczne. Warunki były jakie były, ale on choć je zauważał, był ponad. Byłam kiedyś na koncercie, w trakcie którego kapela na tyle dawała odczuć, iż warunki kiepskie, że to negatywnie wpływało na odbiór. Na szczęście, są wykonawcy ponad warunki. Czegoś takiego doświadczyłam rok temu na koncercie Turbo w innym pubie, doświadczyłam tego też teraz.

Utwory Zeusa były przeplatane kawałkami z nowej płyty Joteste "Zapomniałem się przedstawić". Uważam, że Joteste bardzo fajnie się zaprezentował. Mimo, że jego twórczość nie trafiła do mnie w takim stopniu jak Zeusa, to na koncercie dobrze mi się go słuchało. Teraz płyty jakby inaczej słucham, chyba zaczynam ją bardziej doceniać. Występ gwiazdy wieczoru, a właściwie to nocy, bo zaczął się ok.23.30, zakończył się równie mocnym akcentem, jak się zaczął:




                                                                    

Tu trochę zdjęć z koncertu: Szewczyk, Moje przez wizjer spojrzenie na świat

19.12 koncert Vixena w Kellerze! // Przełożony na 7.03.2015!

P.S. Równo rok temu, 30.11,2013 wystartowałam z tym blogiem. Z tej okazji publicznie wyjawię, skąd wzięła się nazwa i koncept. Właściwie to powinnam zrobić to już dawno... Bezpośrednim impulsem była ta płyta: "Muzykoma" Skor. W każdej chwili spodziewajcie się jego nowej płyty pt. "Nadziemie"!



Lukasyno ft. Peja, Kali, "Rynsztok"

piątek, 28 listopada 2014

Turnioki z orkiestrą Sinfonia Baltica, Filharmonia w Słupsku, 21.11.2014

„Zgubiłem się w górach, więc zbyt łatwo na ziemi się już nie odnajdę,
Nie chodzę po pagórkach, nie znajdziesz mnie,
Po Twojej stronie myspace, jestem na innym paśmie.”
Vixen, Himalajah*

W piątkowy wieczór wybrałam się z mamą na koncert Turnioków z towarzyszeniem słupskiej filharmonii. Kolejny koncert z cyklu X-lecia Etnosceny; wygląda na to, że cały sezon będzie pod tym hasłem i słusznie, bo taki cykl w tak małym mieście rzeczywiście zasługuje, uważam, na wyróżnienie i ciągłe podkreślanie. Fakt, Słupsk wydaje mi się niesamowitym fenomenem, jeśli chodzi o dbanie o kulturalne zwyczaje ludzi. A może to stara szkoła, która przyzwyczaiła ludzi do korzystania choćby w minimalnym stopniu (stopniu wynikającym z takich a nie innych dochodów) z oferty kulturalnej miasta. Prawda jest taka, że trzydziestka dopiero przede mną, a dość mocno obniżam średnią wiekową, gdy przychodzę na koncert, nawet z cyklu etnosceny, do filharmonii słupskiej. Sama nie jestem, ale ilość młodych osób jest niepokojąca. I zastanawiają dzieci – czy one same chciały, i czy wrócą później? Takie koncerty jak ten Turnioków pozwalają mieć nadzieje, bo był bardzo atrakcyjny. To był prawdopodobnie  niesamowity miks muzyki lekkiej, łatwiej i przyjemniej z muzyką, może wbrew pozorom, trudnej, do tego okraszony dużą dawką dobrego humoru.  Ja się mało znam na takiej muzyce, ale mama, dzięki której przyszłam, mówiła, że to bardzo trudna do zagrania muzyka. A ona góralskie klimaty uwielbia. I dzięki niej się dowiedziałam, że polskim góralom jakoś blisko do reggae – te klimaty też się na chwilę pojawiły.  Muzyka góralska, dość znana szczególnie chyba wśród w starszej części  publiczności, zwłaszcza w ciekawych aranżacjach, których doświadczać można dzięki Turniokom, jest w stanie sprawić, że młodzi będą przychodzić i wracać. Ten koncert był ciekawym połączeniem muzyki tradycyjnej (czyt. Ludowej ;) ), z muzyką klasyczną i z muzyką nowoczesną. I z humorem, bo koncert miał coś w sobie z kabaretu  - parę osób z zespołu jest bardzo kontaktowa i ma zacięcie, hmm, aktorskie,  no i owszem poczucie humoru.  Było parę góralskich żartów z bacą w roli głównej, było kilka scenek, kilkukrotnie zespół przywoływał kogoś z orkiestry (utwór pt. „Byczek” i jakiś związany z ożenkiem nawiązujący do zaślubin jednego z muzyków – prezent na mikołaja, sam takiego chciał, częste nawiązania do dyrygenta, Bohdana Jarmołowicza, który też by pewnie chciał poskakać).  Jednym z ciekawszych momentów koncertów było, gdy wokalistka – po wcześniejszej zapowiedzi, że ma chwilowe problemy z gardłem – wyprosiła pierwszego skrzypka z orkiestry i aktorsko grała na jego skrzypcach, wcześniej wywracając do góry nogami nuty. Skrzypkowie zresztą mieli naprawdę wielką przyjemność z grania w tym koncercie – akurat miałam ich na oku i było widać tą radość z grania. Ledwo siedzieli. Jak zresztą większość z publiczności. To jest ten minus koncertów takich w Słupsku.  To jest filharmonia, w której jednak można w szczególnych przypadkach, takich jak koncerty z cyklu Etnosceny, łamać pewne reguły ( i parę razy w obecności Muzykomady to się zdarzało), ale warunki są średnio sprzyjające. Świetna akustyka, ale miejsca pod sceną na szaleństwa brak. Miejsce może sprawiać, że mało młodych ludzi przychodzi… Dlatego robi się koncerty z orkiestrą (nawiasem, Turnioków to był już trzeci koncert ze słupską orkiestrą).  A Turnioki równie dobrze mogłyby się sprawdzić np. w Motor Rock Pubie, gdzie można poszaleć, a zespół może pokazać na ile fanami AC/DC są członkowie zespołu (to takie nawiązanie do słów, które padły z ust gitarzysty, który zresztą skakał po scenie jak szalony).  Koncert, oczywiście, zakończył się bisami, zaplanowanymi, oczywiście. Mama mówiła, (mnie parę lat z rzadka było, że to pierwszy raz, że publiczność sama śpiewała po bisie, wychodząc z filharmonii! nawiasem, zespół nawiązał dobry kontakt z widownią już w trakcie pierwszego utworu.)


A tu fragment ze słupskiego koncertu:



5 grudnia w słupskiej filharmonii koncert Tzigunz Fanfara Avetura – Muzykomady tam, niestety, nie będzie...

A Vixen wystąpi 19.12. w pubie Keller - tam Muzykamadzie się już powinno udac być. Polecam! I a propos Kellera, lada moment powinien się pojawić tekst o koncercie Zeusa w Kellerze.

I jeszcze jedna sprawa, a właściwie prośba. Za dwa dni będzie pierwsza rocznica mojego bloga. Piszcie, prosze, swoje opinie, czy to w komentarzach, czy na mejla, jak wolicie. Podobają się Wam te teksty? Łatwo się je czyta? Może każą zmuszać do myślenia? Co się Wam podoba, a co uważacie za minusy? Który z tekstów był dla Was najciekawszy i dlaczego? Tu jest mój wstępniak - na ile oceniacie realizacje ;) Wstęp - Muzykomada świata ciekawa

poniedziałek, 20 października 2014

Kukurba, Radzimowski: "Odgłosy zanikającego świata", Słupsk, Polska Filharmonia Sinfonica Baltica, 26.09.2014

„Kiedy przeszłość jest warta tyle, co z niej zabierzesz”
Tabasko ‘Wychowani w Polsce’*

W jesienny wieczór wybrałam się do słupskiej filharmonii na koncert jubileuszowy – podsumowujący dziesięć lat cyklu Etnoscena, w ramach której odbywały się koncerty zespołów z tzw. nurtu  world music. Tym razem na scenie pojawili się Tomasz Kukurba (Kroke) i Kamil Radzimowski. Trochę się wahałam czy iść, odkąd zorientowałam się, że koncert ma być z towarzyszeniem orkiestry, bo przynajmniej duduka wolałabym posłuchać bez… No, ale skoro koncert jubileuszowy, to powinien być zrobiony z rozmachem i odpowiednią oprawą, a orkiestra jedno i drugie zapewnia.

Koncert rozpoczął „Trojak jubileuszowy” Krzesimira Dębskiego. Potem była część akademicka, bo trzeba było te dziesięć lat podsumować, a przede wszystkim podziękować tym, dzięki którym Etnoscena powstała i wciąż funkcjonuje. Pomysłodawczynią i główną realizatorką jest Joanna Kubacka, prezeska Stowarzyszenia Kulturalnego „Pegaz”, która tego wieczoru otrzymała m.in. 20 róż, dziesięć niejako na zaś, zanim świętować będziemy kolejną okrągłą rocznicę. To dzięki niej, a także dzięki sponsorom (m.in. Urząd Miasta Słupska, Samorząd Województwa Pomorskiego), można było w Słupsku posłuchać na żywo licznych muzyków w różny sposób korzystający i nawiązujący do muzyki etnicznej. Wśród tych, którzy pojawili się na słupskiej scenie, wymienić można np. Kapelę ze Wsi Warszawa, Dikandę, Shannon, Magdę Navarette, Masala SoundSystem, Bombino, Projekt Grzegorza Rogali i Klezzmafour. Koncertowi towarzyszyła wystawa przedstawiająca plakaty i zdjęcia z minionych koncertów. Przygotowano również wizualizacje - słuchając muzyki można było też oglądać zdjęcia, głównie z miejsc, z których pochodziły prezentowane melodie.

Jubileuszowy koncert pomyślany był tak, by było efektownie, odświętnie, a zarazem tak by zadowolić różnych słuchaczy. Tomasz Kukurba i Kamil Radzimowski pojawiali się na scenie naprzemiennie, grając po dwa swoje utwory z towarzyszeniem orkiestry Sinfonia Baltica pod dyrekcją Bohdana Jarmołowicza. Pierwszy z altówką, drugi z dudukiem. Pierwszy z żywą, pełną radości i energii muzyką, taką bardziej do zabawy, drugi z muzyką refleksyjną, skłaniającą do zadumy. Początkowo takie skakanie między nastrojami bardzo mi przeszkadzało, z czasem się przyzwyczaiłam i zaczęłam doceniać taki zamysł. Sprawił on, że wydarzenie to było faktycznie jedną całością, a nie oddzielnymi występami Kukurby i Radzimowskiego, ze wspólnym mianownikiem w postaci współpracy ze słupską orkiestrą i czerpaniem z muzyki tradycyjnej (różnych kręgów kulturowych). Dzięki temu udało się utrzymać świąteczny charakter wieczoru – regularne powroty na scenę Kukurby nie pozwoliły poddać się na dłużej melancholijnemu nastrojowi wywoływanego przez magiczny duduk (Radzimowski wykonał  np. utwór „Nostalgia”, a także motywy z filmów „Gladiator”, „Pasja”).



To był taki świąteczny koncert i utwory z repertuaru zespołu Kukurby – Kroke w aranżacji Jarmołowicza podkreślały tą radosną atmosferę. Z kolei muzyka Radzimowskiego wywoływać mogła tęsknotę za odległym światem, gdy żyło się według starych zwyczajów, bliżej natury i człowieka, za światem, który wypierany jest przez nowoczesność pełną elektoniki. Tak ten koncert zatytułowano: Odgłosy zanikającego świata… Tak, niewątpliwie wiele dawnych zwyczajów, przedmiotów (w tym instrumentów muzycznych) i melodii, pieśni i tańców odchodzi w zapomnienie, nierzadko bezpowrotnie umiera. Na szczęście, nie brak pasjonatów, którzy jeździli i jeżdżą dalej w najróżniejsze zakątki, by zapisać i przekazać światu dalej to, czemu grozi śmierć. Są muzycy, którzy próbują odtwarzać dawne dźwięki i klimaty, wielu w najróżniejszy sposób unowocześnia je. To dzięki nim słupska publiczność miała okazję doświadczać tych niezwykłych koncertów z cyklu Etnosceny. Także tego jesiennego wieczoru dawny świat powrócił, tym razem w eleganckiej, uładzonej, nowoczesnej formie, dostarczając intensywnych wrażeń estetycznych i wywołując najróżniejsze uczucia. Muzykomada początek koncertu, prawie całą do przerwy część przeżyła bardzo, później niestety zaczęła więcej myśleć, analizować, oceniać.


Zgromadzonym słuchaczom najwyraźniej również podobało się bardzo. Od samego początku hojnie nagradzali artystów brawami, na koniec nawet na stojąco. Entuzjazm wywoływały szczególnie popisy Kukurby, ale Radzimowski z mniej efektowną muzyką graną na nieznanym pewnie wielu instrumencie, wywołał duże wrażenie, co potwierdza choćby fakt, że już w przerwie sprzedał wszystkie przywiezione płyty, po koncercie długo je podpisując. Miałam wrażenie, że do twórczości Radzimowskiego widzowie przekonywali się stopniowo, bo największe oklaski zebrał pod koniec. Wynikało to może z tego, że duduk nie jest u nas tak znany jak altówka i wielu zgromadzonych może dopiero przy okazji tego koncertu dowiedziała się o istnieniu takiego instrumentu. Muzykomada słyszała go już wcześniej i to on był głównym powodem, dla którego przyszła. Teraz, gdy wreszcie usłyszała go na żywo, może go uznać za drugi swój ulubiony instrument.



Nie zabrakło i utworów zagranych wspólnie przez wszystkich występujących muzyków. Jeden z nich, „Anioły” zachwycił mnie szczególnie, tym bardziej, że miał dla mnie element zaskoczenia. Po pierwszym wspólnym utworze, ponownie zamknęłam oczy przekonana, że Kukurba wróci na chwilę za kulisy, a „Anioły” zagra tylko Radzimowski z orkiestrą. I nagle usłyszałam niesamowity śpiew, rzeczywiście jakby anielski… Otworzyłam oczy i okazało się, że to Kukurba śpiewa. Cały koncert, nie licząc solowych bisów, również zakończył się wspólnym utworem.

Koncert „Odgłosy zanikającego świata” był niesamowitym wydarzeniem. Dwóch wspaniałych wyrazistych muzyków wspólnie ze słupską orkiestrą stworzyło niezwykłe święto muzyki.

Zapowiedź
A już w najbliższą środę, 22.10, kolejny koncert z cyklu Etnoscena. Tym razem Makaruk - Erotyki ludowe. Tu opis ze strony internetowej słupskiej filharmonii:
Gdy Grzegorz Ciechowski (z Ciechowa) nagrał ludowy temat Piejo kury, piejo i uczynił z niego nasycony seksem przebój, spowodowało to niemałe zamieszanie na polskim rynku muzycznym. Dariusz Makaruk poszedł jeszcze dalej. Zebrał kilkanaście piosenek z ludowego śpiewnika, obudował je elektroakustycznymi dźwiękami i wydał na płycie Erotyki ludowe. Muzyk i producent, postanowił pogodzić ze sobą dwa, zdawałoby się przeciwstawne muzyczne światy. Wziął na warsztat ludowe teksty i melodie i zaaranżował je na sposób jazzowy, orkiestrowy, klubowy czy elektroniczny, zachowując jednak ich oryginalne brzmienie. W rezultacie powstał odważny i muzycznie zaskakujący album, który pozwala spojrzeć na naszą tradycję z całkiem nowej perspektywy. Słowa nastrojowych ballad, kołysanek czy żartobliwych erotyków wyśpiewuje kobiecy Zespół Śpiewaczy z Rudy Solskiej. Naturalność, z jaką pieśniarki podają teksty oraz nowoczesna aranżacja, uwypuklają szeroki erotyczny podtekst utworów, który zwykle wpisany jest w ludowe przyśpiewki, a o którym często zapominamy. Do współpracy przy kreowaniu niezwykłego brzmienia albumu Makaruk zaprosił Michała Urbaniaka i Tymona Tymańskiego, Gendosa, saksofonistę i twórcę stylu FlapWłodzimierza Kiniora Kiniorskiego oraz Antoniego Gralaka, trębacza i kompozytora związanego ze sceną drum'n'bassową.



sobota, 13 września 2014

Pokahontaz w Strefie Kultury, Poznań, 1.09.2014

"Ulewa jest mą siostrą, strumień bratem,
a każde z żywych stworzeń to mój druh,
Jesteśmy połączonym z sobą światem,
a natura ten krąg życia wprawia w ruch."
Edyta Górniak, "Kolorowy świat",
ze ścieżki dźwiękowej do "Pocahontas"*

Wrzesień zaczął się dla Muzykomady koncertowo. Niespodziewanie okazało się, że będzie w Poznaniu w tym samym czasie co Pokahontaz z koncertem promującym ich najnowszy album, "Reversal".  Nie jest wielką fanką, nowej płyty nie słyszała, ale wiadomo, że na taki koncert chętnie by poszła, bo ceni. Ze smutkiem czytała rozpiskę trasy, bo miasta w którym aktualnie przebywa, tam nie było, a jej podróże na razie trudno planować. I jeszcze ten Poznań  na samym początku, miasto w którym spędziła kilka lat… Pojawiła się jednak wiadomość: „Dorota, w niedzielę (31.08) jedziemy do Poznania”! Pojawiła się nadzieja, ale prawie do końca nie wiedziała, czy uda się być na spotkaniu promocyjnym, a uczestnictwo w koncercie stało pod jeszcze większym znakiem zapytania. Ale się udało!

Spotkanie w empiku minęło nie wiadomo kiedy. Czekając na przybycie Rahima i Fokusa, rozmawiała z dawno niewidzianymi znajomymi oraz oglądała świeżo zakupioną płytę „Reversal” (bardzo ładnie i ciekawie wydana, już wtedy wiedziała, że warto było ją kupić – ostatnio próbuje unikać rankingów, ale to chyba najfajniejsze wydanie w jej niewielkiej jeszcze kolekcji). Gdy się już pojawili, zrobili na Muzykomadzie wielkie wrażenie.  Z jednej strony profesjonalizm, doświadczenie oraz pewien dystans, z drugiej sporo luzu i humoru oraz zero zadęcia. I pozytywne nastroje, bo to dopiero początek trasy z „Reversalem”, więc nie ma jeszcze zmęczenia, a pierwsze, pozytywne głównie, informacje zwrotne już są.  W pierwszej części spotkania był wywiad, z którego Muzykomada dowiedziała się kilku ciekawych rzeczy. Było też wesoło, np. zabawny był  moment, gdy Fokus z wielkim zainteresowaniem zaczął oglądać własną płytę, wydaną już 10 dni temu. Wydanie zawiera sporo niespodzianek, ale żeby Fokus nie zdążył jeszcze wszystkich poznać? Przy okazji wspomnę, że  Pokahontaz zrobiło psikusa wszystkim, którzy lubią czytać(!) teksty utworów, a więc i Muzykomadzie. Po wywiadzie był czas na podpisywanie płyt i robienie wspólnych zdjęć. Muzykomada też skorzystała z okazji. Kolor skóry zdradza trochę, jak wielkie wrażenie na niej Rahim i Fokus zrobili ;)


                                                                                   Pokahontaz. Muzykomada z Fokusem i Rahimem

Koncert odbył się w Strefie Kultury nad Stawem Golęcińskim. Strefa to nowe miejsce na kulturalnej mapie Poznania. Pojawiła się na początku sierpnia,  powołana do życia przez Fundację GOOD TIME, której celem jest promowanie alternatywnej sztuki. Ciekawe, czy uda im się osiągnąć popularność zbliżoną do KontenerArt? Pewne podobieństwo jest zauważalne. Trzyma kciuki! Tym bardziej, że jakoś nigdy nie była miłośniczką tych kontenerów nad Wartą i mimo wszystko wolała inne miejsca na spotkania. Oby więcej tego typu inicjatyw w różnych punktach miasta! Muzykomada pierwszy raz była w tej okolicy, niestety pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu – od godzin popołudniowych prawie cały czas padało, a do tego ten coraz szybciej zapadający zmrok… Strefa w tym miesiącu wyraźnie postawiła na Maxflo - zaczęło się od Pokahontaz, 8.9 był Bob One, 15.09 będzie Bu, Buka, K2 i Skorup (czemu nie ma mnie już w Poznaniu?!), 22.09 Lilu (też bym poszła...), a 29.09 Grubson. Kto z Poznania i ma wolne poniedziałkowe wieczory - polecam!

Ok.21 było jeszcze baaardzo pusto. Poniedziałek, deszczowa pogoda a koncert plenerowy (pod namiotem!), poza centrum miasta, studentów jeszcze niewielu… Czyżby zapowiadał się kameralny koncert? Z czasem trochę ludzi przybyło, ale i tak dla Pokahontaz był to pewnie szok po niedawnym koncercie na HipHopKempie przed wielotysięczną publicznością. W Stefie Kultury było 100 osób? Zresztą, ile by nie było, Muzykomada miała świetny wieczór, a Pokahontaz wykazał  się profesjonalizmem.  Od samego początku miała tak dobry humor, że tańczyć dopiero zaczęła wraz z początkiem występu supportującego Mumina. Po nim na scenie pojawił się bardzo pozytywny człowiek, beatboxer. Muzykomada nie słyszała jak się przedstawiał, więc potem zapytała znajomych, czy to zarejestrowali. Okazało się, że nie.  Na szczęście, na koniec wieczoru z pomocą przyszedł Rahim – okazało się, że to był jego młodszy brat Minix. Muzykomada wiedziała, że on czasem jeździ z Pokahontaz na koncerty, ale tutaj się go jakoś nie spodziewała. Tym lepiej może, przynajmniej nie patrzyła przez pryzmat jakichś wyobrażeń. Zrobił bardzo fajny wstęp do głównego punktu programu. Dla Muzykomady była to też nowość w jej niewielkim bagażu doświadczeń koncertów hip-hopowych.


                                                          

A sam występ Pokahontaz? Słowem, rewelacja! Bardzo pozytywny koncert, pełen dobrych wibracji, a przy tym na wysokim poziomie. Muzykomada nie potrafi wytłumaczyć dlaczego, dlatego poleca wszystkim sprawdzenie trasy koncertowej, która pewnie będzie jeszcze rozbudowywana, i wybranie się do jednego z miejsc w stosownym czasie. Niech każdy sprawdzi sam! Ja mogę tylko napisać, że bardzo fajnie się bawiłam i na trochę zapomniałam o niewesołych sprawach aktualnie dziejących się w moim życiu. Generalnie, przed byłam bardzo zdystansowana, ale spotkanie w empiku i suporty nastroiły mnie tak pozytywnie, że postanowiłam od razu pojawić się pod samą sceną na samym środku i cały koncert przetańczyłam. Obawiałam się, że będzie zbyt dużo ciężkiej elektroniki, a ja, nie dość, że stara metalówa i miłośniczka muzyki świata, to jeszcze teraz zachwycam się tym, co robi w polskim rapie Pawbeats. I do tego taki nastrój, że nie miałam specjalnie ochoty na klimaty okołodupstepowe.  Na koncercie jakoś ich, na szczęście, nie odczułam mocno – a przecież tańczyłam, więc byłam bardzo skupiona na dźwiękach. Płyta, pod względem brzmieniowym, jest bardziej tym, czego się spodziewałam na koncercie. Teraz się nią zachwycam, mimo że wydawało się, że Pokahontaz w tym czasie nie jest w stanie mnie do siebie przekonać na tyle, by zacząć się zachwycać, a tym bardziej nie poprzez płytę utrzymaną w takich klimatach. Może zadziałało tu magiczne połączenie bezpośredniego (co z tego, że promocyjnego?) spotkania, koncertu i płyty, którą poznałam w całości na koncercie, a dzień później odsłuchałam na spokojnie z wieży, oraz jakiegoś szczególnego momentu? I duch indiańskiej Pocahontas oraz moje przyzwyczajenie do ciężkich brzmień i krótkotrwała fascynacja dupstepem, które zresztą chyba nawet zaczęło się od „Crystallize” Lindsey Stirling? Na pewno, fakt, że dostałam potężną dawkę pozytywnej energii! Mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję zobaczyć jakiś koncert promujący "Reversal", bo zaczyna mnie ciekawić, dlaczego nie poczułam zbytnio ciężaru elektornicznych brzmień na koncercie. Rahim i Fokus jakoś to zrównoważyli? 

                                                                                      


Co do ciekawostek z poznańskiego koncertu – są dwie rzeczy, o których chcę wspomnieć. Pierwsza, to wykonanie live wyjątkowego numeru "W ruch". Kto słyszał, wie o co chodzi, kto nie słyszał, niech kliknie "W ruch". Pytanie o ten tekst padło na spotkaniu w empiku, Rahim kazał poczekać na koncert. Wykuli na pamięć już przy nagrywaniu, ale okazuje się, że jeszcze muszą trochę poćwiczyć. Ja wyłapałam jedną pomyłkę, ale po pierwsze, tańczyłam, po drugie, nie znam go tak dobrze, jak znajomi, którzy wyłapali ich więcej. I zauważyli, że Rahim i Fokus bardziej śmieli się z tych pomyłek niż nimi przejmowali. Pozwolę też sobie przytoczyć opinię wspomnianych znajomych, którzy byli pozytywnie zaskoczeni poziomem występu tak uznanych i popularnych ludzi przy tak niewielkiej publiczności. Szacunek! Druga rzecz, to bardzo sympatyczny motyw związany z wodą. Otóż, Rahim w pewnym momencie zorientował się, że już bliżej niż dalej do końca, a z tyłu stoi przygotowana dla nich cała zgrzewka wody mineralnej. I postanowił przekazać ją fanom. Rozerwał folię i rzucił jedną butelkę do ludzi. Fokus stwierdził jednak, że nie ma co się rozdrabniać i rzucać pojedyńczo butelek i przejętą resztę rzucił za jednym zamachem, nie myśląc o tym, że Rahim może chciałbym jedną z butelek dla siebie zatrzymać. Na szczęście, ktoś jedną odrzucił z powrotem na scenę. Zamiast fajki, woda pokoju?