niedziela, 30 listopada 2014

Zeus, Pub Keller, Słupsk, 14.11.2014


"Latarnie gasną, a Ty płyniesz rynsztokiem,
ulica jak spacer po linie, gdy stąpasz po krawędzi,
 to myślenie jest prawdziwą siłą.
Mówiłem Ci, 
inwestuj w siebie, rozwijaj pasje, trenuj ciało,...."
Lukasyno, 'Rynsztok'*


Tak sobie dumam jak zacząć ten tekst, słucham albumu Joteste i momentami zaglądam do sieci. I co się okazuje - dziś premiera nowego klipu Chady "Kiedy, jak nie dziś". A ja już wiem, że przy okazji koncertu wspomnę o stereotypach związanych z kulturą hiphopową.Ten kawałek idealnie się w to wpasowuje. Z dwóch względów. Po pierwsze, w ciągu 4 minut pokazuje, że ten negatywny obraz się znikąd nie bierze, a jednocześnie daje motywację, nadzieję i pokazuje, że jak się chce, to z największego bagna można się wyrwać i zacząć na życie na nowo. Zauważam, że w rapie pojawiają się osoby, które przeżyły osobiście piekło uzależnienia i doświadczyły ciemnych stron ludzkiej natury, a zdołały się z tego wyrwać, i budują teraz szczęśliwy świat, jednocześnie ciągnąć innych w górę. Ja sama negatywnie kiedyś postrzegałam to środowisko, ale dzięki ciekawości pokonałam niechęć i chciałam się na własnej skórze przekonać, czy naprawdę jest tak źle, jak ludziom się wydaje i co w ogóle ci hiphopowcy mają do powiedzenia. I bardzo się teraz cieszę, że zajrzałam i że mimo trudnych chwil mimo wszystko mi się tu (w sensie muzycznym, właściwie) podoba i będę dalej takiej muzyki słuchać. Miało być na chwilę, by sprawdzić, w jakim stopniu stereotypy mają odzwierciedlenie w rzeczywistości... Motywacji było trochę więcej, ale to było chyba najważniejsze. Poza samą muzyką, oczywiście -  szukałam czegoś nowego dla siebie i byłam ciekawa, co sprawia, że tyle osób rapu słucha. Na jakiś czas nawet prawie zupełnie zapomniałam o tych negatywnych opiniach, bo tyle dobrych stron zaczęłam zauważać. To jest naprawdę fascynujący świat, pełen niesamowitych ludzi!




 O tej ciemniejszej stronie przypomniała mi częściowo przypadkiem spotkana dziewczyna, która, widząc że się zbieram do wyjścia, zapytała czy już do domu idę. Ja na to, że nie od razu, bo teraz prosto na koncert Zeusa idę. Znasz, słuchasz rapu w ogóle? Ona na to, że nie, zwłaszcza polskiego, bo "Oni mają kasę, chleją ćpają i narzekają, że jest źle." I zaraz się zmyła, nawet nie wiem, czy usłyszała, jak mówiłam,że nie wszyscy. Szkoda, że nie słuchała Zeusa, bo to chyba jeden z najbardziej idealnych przykładów łamania negatywnych stereotypów dotyczących hip hopu. Może jeszcze będzie miała okazje posłuchać, ale czy będzie chciała? Znam ludzi, którzy mają silną alergię na hip hop i chyba tylko wytrwałością przekonałam jednego z takich twardzieli, że inteligentny raper to niekoniecznie oksymoron. Ale i tak on nadal twierdzi, że 3 minuty szkoda stracić na posłuchanie rapu, nieważne, że to szczególnie przeze mnie wyselekcjonowany utwór.



 Gdy słuchałam koncertu, mając w pamięci słowa koleżanki z pracy, myślałam, że to słowa z tego utworu wybiorę na cytat:



Mi się, na moje szczęście, zachciało gadać z hiphowcami. Ile mi to dało, ja tylko wiem. Ten rok jest dla mnie  m.in. rokiem nagród na za wytrwałość i wiarę, Pojawiły się płyty, które brzmią mniej więcej tak, jak oczekiwałam, gdy zaczynałam słuchać rapu (polskiego, bo na nim się na razie skupiam). A czekać już w pewnym momencie przestałam. Labirynt Babel B.O.K i Utopia Pawbeatsa. I ten koncert Zeusa. A nastąpiło to dopiero, gdy chyba ostatecznie zaakceptowałam to, że jest jak jest i że wsiąknęłam w to na dłużej i chyba na dobre.

Co do samego koncertu, szału, szczerze, nie było,  dla Zeusa zapewne i dla mnie na pewno jeden z kolejnych dobrych koncertów. Ale i tak dla mnie okazał się bardzo ważny. Plusów było dla mnie kilka. Koncerty Zeusa są udane, bo on dobrze czuje się na scenie, łatwo nawiązuje kontakt z fanami i podchodzi do swojej pracy z pełnym zaangażowaniem, pasją i profesjonalizmem. Kolejny to, że po megastresie w nowej pracy miałam ochotę się schować i w ciszy odpocząć,a jednak wyszłam do ludzi. Na koncert rapera bardzo ważnego dla mnie, ale którego się swego czasu nasłuchałam i którego już kiedyś słyszałam na żywo (i się rozczarowałam  przez wielkie swoje oczekiwania.) Tu o nim wspomniałam. I To był super pomysł, bo pogadałam sobie z fajnymi ludźmi i posłuchałam fajnej muzyki. i doświadczyłam pozytywnej energii od ludzi. I Zeusem samym udało mi się zamienić parę słów, więcej niż dwa. Kiedyś się rozczarowałam jego koncertem, bardzo dobrym, bo zabrakło mi pewnego elementu,w sumie nadprogramowego, zresztą to był koncert juwenaliowy w niedzielę - dla Zeusa chyba 4 albo nawet 5 pod rząd, a że on na koncertach daje z siebie ile może, miał pełne prawo być już wtedy trochę zmęczony. Teraz dostałam to coś, czego kiedyś mi zabrakło, w wersji bardziej bezpośredniej. O co chodzi, nie napiszę, bo po pierwsze, każdy jest indywidualnością, więc nie warto narzucać innym swojej wizji, zwłaszcza chyba tak silnym i wyrazistym osobom, po drugie, ja w jakiejś wersji w końcu dostałam to, czego chciałam, a nie każdy tego też oczekuje. Gdy pewnej osobie powiedziałam, czym mnie Zeus swego czasu na koncercie rozczarował, ten ktoś tylko znacząco się na mnie spojrzał i powiedział, że mam dziwne oczekiwania, Cóż, ja kiedyś przeżyłam zawód przez te oczekiwania, na ten słupski koncert przyszłam więc na wszelki wypadek z niewielkimi, a dostałam tak dużo. I dostałam w pewnym sensie to, czego mniej więcej kiedyś chciałam. Dlatego ten koncert jest dla mnie taki ważny. Dla mnie dobre było też to, że przypomniałam sobie dokładnie, dlaczego te jakieś dwa lata temu się tak zachwyciłam Zeusem. Znowu wróciłam do słuchania jego ostatniej płyty "Zeus. Nie żyje", a nawet trochę do starszych. Mogę się tylko cieszyć, że to on jest jednym z kilku raperów, od których zaczynałam swoją przygodę z tą muzyką, Później poznałam twórczość innych raperów i Zeusa przestałam wymieniać wśród tych moich ulubionych. Bisza, zresztą, też, a w tym roku powrócił z rewelacyjną płytą nagraną ze swoim składem B.O.K. Ciekawe, co ciekawego pokaże na swojej Zeus. A ja tymczasem zawieszam zestawienie, bo to się robi w moim przypadku coraz bardziej bezsensowne. Wracając do koncertów, to w ogóle niezwykłe, ile różnych czynników i w jakim stopniu może mieć wpływ na wrażenia i odbiór.

Tamtego wieczoru w Kellerze jako supporty wystąpili: BZF; Lama; Eleha/Elciak; ToMZet & ***oSB***.  Szczerze, się nie wypowiadam, bo przyszłam, raz że późno, dwa,  po wielu godzinach pracy na stojąco i musiałam sobie usiąść, a że akustyka i sprzęt nagłaśniający były takie,a nie inne... Gdy siedziałam przy barze, właściwie słyszałam tylko, że coś po prostu gra. Gdy zaczął Zeus, mimo zmęczenia podeszłam bliżej. Spodziewałam się, że z nagłośnieniem może być ciężko, ale żeby aż tak, by musieć się momentami mocno skupić, by zrozumieć słowa... Przecież Zeus dykcje ma świetną i wie jak posługiwać się głosem, a klub jest  niewielki. Występ zaczął mocnymi utworami, "Śnieg i lód", potem "Mr Underground", w środku było dużo łagodniejszych utworów, ale i takie hity, jak "Hipotermia" i "Strumień". Przed "Lekcją patriotyzmu" zapytał, jak jest z naszym patriotyzmem lokalnym. Reakcja była smutna. Prawda jest taka, że miasto się wyludnia, młodzi z niego uciekają, ci którzy wyjechali, że jest dobre raczej na spokojną emeryturę. Ja bardzo lubię to miasto, cieszę się, że wyprowadziłam się z Poznania, ale mam nadzieję, że wróciłam do Słupska tylko na jakiś czas, że jeszcze będę miała okazję poznać, jak się mieszka w innym miejscu. Może być np. Podlasie. Zeus,  Zaprezentował też kilka swoich gościnnych zwrotek zestawionych według podlaskiego klucza. Dobry pomysł, a dla mnie o tyle ciekawszy, że kiedyś bardzo mnie zastanawiało, jak jest na koncertach rozwiązywana kwestia featuringów. Tu zestawił ze sobą z tych trzech utworów: Hukos/Cira ft. Zeus, ZBUKU "Widzę, spływam" , Bisz, Zeus, Małpa, The Returners "Wrócę tu" i Bezczel ft. Zeus "Siła umysłu". Ten ostatni jest akurat świetnym przykładem tego, że rap to nie tylko narzekanie, że jest źle. Przypomniał również wybrane numery z wcześniejszych swoich płyt.


Co ciekawe, Zeus pół koncertu spędził na ławce -  w tym klubie nie ma czegoś takiego, jak scena, więc żeby być widocznym dla wszystkich, zdecydował się na stanie na ławce. Podziwiam! W ogóle, podejście Zeusa do koncertu było fantastyczne. Warunki były jakie były, ale on choć je zauważał, był ponad. Byłam kiedyś na koncercie, w trakcie którego kapela na tyle dawała odczuć, iż warunki kiepskie, że to negatywnie wpływało na odbiór. Na szczęście, są wykonawcy ponad warunki. Czegoś takiego doświadczyłam rok temu na koncercie Turbo w innym pubie, doświadczyłam tego też teraz.

Utwory Zeusa były przeplatane kawałkami z nowej płyty Joteste "Zapomniałem się przedstawić". Uważam, że Joteste bardzo fajnie się zaprezentował. Mimo, że jego twórczość nie trafiła do mnie w takim stopniu jak Zeusa, to na koncercie dobrze mi się go słuchało. Teraz płyty jakby inaczej słucham, chyba zaczynam ją bardziej doceniać. Występ gwiazdy wieczoru, a właściwie to nocy, bo zaczął się ok.23.30, zakończył się równie mocnym akcentem, jak się zaczął:




                                                                    

Tu trochę zdjęć z koncertu: Szewczyk, Moje przez wizjer spojrzenie na świat

19.12 koncert Vixena w Kellerze! // Przełożony na 7.03.2015!

P.S. Równo rok temu, 30.11,2013 wystartowałam z tym blogiem. Z tej okazji publicznie wyjawię, skąd wzięła się nazwa i koncept. Właściwie to powinnam zrobić to już dawno... Bezpośrednim impulsem była ta płyta: "Muzykoma" Skor. W każdej chwili spodziewajcie się jego nowej płyty pt. "Nadziemie"!



Lukasyno ft. Peja, Kali, "Rynsztok"

piątek, 28 listopada 2014

Turnioki z orkiestrą Sinfonia Baltica, Filharmonia w Słupsku, 21.11.2014

„Zgubiłem się w górach, więc zbyt łatwo na ziemi się już nie odnajdę,
Nie chodzę po pagórkach, nie znajdziesz mnie,
Po Twojej stronie myspace, jestem na innym paśmie.”
Vixen, Himalajah*

W piątkowy wieczór wybrałam się z mamą na koncert Turnioków z towarzyszeniem słupskiej filharmonii. Kolejny koncert z cyklu X-lecia Etnosceny; wygląda na to, że cały sezon będzie pod tym hasłem i słusznie, bo taki cykl w tak małym mieście rzeczywiście zasługuje, uważam, na wyróżnienie i ciągłe podkreślanie. Fakt, Słupsk wydaje mi się niesamowitym fenomenem, jeśli chodzi o dbanie o kulturalne zwyczaje ludzi. A może to stara szkoła, która przyzwyczaiła ludzi do korzystania choćby w minimalnym stopniu (stopniu wynikającym z takich a nie innych dochodów) z oferty kulturalnej miasta. Prawda jest taka, że trzydziestka dopiero przede mną, a dość mocno obniżam średnią wiekową, gdy przychodzę na koncert, nawet z cyklu etnosceny, do filharmonii słupskiej. Sama nie jestem, ale ilość młodych osób jest niepokojąca. I zastanawiają dzieci – czy one same chciały, i czy wrócą później? Takie koncerty jak ten Turnioków pozwalają mieć nadzieje, bo był bardzo atrakcyjny. To był prawdopodobnie  niesamowity miks muzyki lekkiej, łatwiej i przyjemniej z muzyką, może wbrew pozorom, trudnej, do tego okraszony dużą dawką dobrego humoru.  Ja się mało znam na takiej muzyce, ale mama, dzięki której przyszłam, mówiła, że to bardzo trudna do zagrania muzyka. A ona góralskie klimaty uwielbia. I dzięki niej się dowiedziałam, że polskim góralom jakoś blisko do reggae – te klimaty też się na chwilę pojawiły.  Muzyka góralska, dość znana szczególnie chyba wśród w starszej części  publiczności, zwłaszcza w ciekawych aranżacjach, których doświadczać można dzięki Turniokom, jest w stanie sprawić, że młodzi będą przychodzić i wracać. Ten koncert był ciekawym połączeniem muzyki tradycyjnej (czyt. Ludowej ;) ), z muzyką klasyczną i z muzyką nowoczesną. I z humorem, bo koncert miał coś w sobie z kabaretu  - parę osób z zespołu jest bardzo kontaktowa i ma zacięcie, hmm, aktorskie,  no i owszem poczucie humoru.  Było parę góralskich żartów z bacą w roli głównej, było kilka scenek, kilkukrotnie zespół przywoływał kogoś z orkiestry (utwór pt. „Byczek” i jakiś związany z ożenkiem nawiązujący do zaślubin jednego z muzyków – prezent na mikołaja, sam takiego chciał, częste nawiązania do dyrygenta, Bohdana Jarmołowicza, który też by pewnie chciał poskakać).  Jednym z ciekawszych momentów koncertów było, gdy wokalistka – po wcześniejszej zapowiedzi, że ma chwilowe problemy z gardłem – wyprosiła pierwszego skrzypka z orkiestry i aktorsko grała na jego skrzypcach, wcześniej wywracając do góry nogami nuty. Skrzypkowie zresztą mieli naprawdę wielką przyjemność z grania w tym koncercie – akurat miałam ich na oku i było widać tą radość z grania. Ledwo siedzieli. Jak zresztą większość z publiczności. To jest ten minus koncertów takich w Słupsku.  To jest filharmonia, w której jednak można w szczególnych przypadkach, takich jak koncerty z cyklu Etnosceny, łamać pewne reguły ( i parę razy w obecności Muzykomady to się zdarzało), ale warunki są średnio sprzyjające. Świetna akustyka, ale miejsca pod sceną na szaleństwa brak. Miejsce może sprawiać, że mało młodych ludzi przychodzi… Dlatego robi się koncerty z orkiestrą (nawiasem, Turnioków to był już trzeci koncert ze słupską orkiestrą).  A Turnioki równie dobrze mogłyby się sprawdzić np. w Motor Rock Pubie, gdzie można poszaleć, a zespół może pokazać na ile fanami AC/DC są członkowie zespołu (to takie nawiązanie do słów, które padły z ust gitarzysty, który zresztą skakał po scenie jak szalony).  Koncert, oczywiście, zakończył się bisami, zaplanowanymi, oczywiście. Mama mówiła, (mnie parę lat z rzadka było, że to pierwszy raz, że publiczność sama śpiewała po bisie, wychodząc z filharmonii! nawiasem, zespół nawiązał dobry kontakt z widownią już w trakcie pierwszego utworu.)


A tu fragment ze słupskiego koncertu:



5 grudnia w słupskiej filharmonii koncert Tzigunz Fanfara Avetura – Muzykomady tam, niestety, nie będzie...

A Vixen wystąpi 19.12. w pubie Keller - tam Muzykamadzie się już powinno udac być. Polecam! I a propos Kellera, lada moment powinien się pojawić tekst o koncercie Zeusa w Kellerze.

I jeszcze jedna sprawa, a właściwie prośba. Za dwa dni będzie pierwsza rocznica mojego bloga. Piszcie, prosze, swoje opinie, czy to w komentarzach, czy na mejla, jak wolicie. Podobają się Wam te teksty? Łatwo się je czyta? Może każą zmuszać do myślenia? Co się Wam podoba, a co uważacie za minusy? Który z tekstów był dla Was najciekawszy i dlaczego? Tu jest mój wstępniak - na ile oceniacie realizacje ;) Wstęp - Muzykomada świata ciekawa

poniedziałek, 20 października 2014

Kukurba, Radzimowski: "Odgłosy zanikającego świata", Słupsk, Polska Filharmonia Sinfonica Baltica, 26.09.2014

„Kiedy przeszłość jest warta tyle, co z niej zabierzesz”
Tabasko ‘Wychowani w Polsce’*

W jesienny wieczór wybrałam się do słupskiej filharmonii na koncert jubileuszowy – podsumowujący dziesięć lat cyklu Etnoscena, w ramach której odbywały się koncerty zespołów z tzw. nurtu  world music. Tym razem na scenie pojawili się Tomasz Kukurba (Kroke) i Kamil Radzimowski. Trochę się wahałam czy iść, odkąd zorientowałam się, że koncert ma być z towarzyszeniem orkiestry, bo przynajmniej duduka wolałabym posłuchać bez… No, ale skoro koncert jubileuszowy, to powinien być zrobiony z rozmachem i odpowiednią oprawą, a orkiestra jedno i drugie zapewnia.

Koncert rozpoczął „Trojak jubileuszowy” Krzesimira Dębskiego. Potem była część akademicka, bo trzeba było te dziesięć lat podsumować, a przede wszystkim podziękować tym, dzięki którym Etnoscena powstała i wciąż funkcjonuje. Pomysłodawczynią i główną realizatorką jest Joanna Kubacka, prezeska Stowarzyszenia Kulturalnego „Pegaz”, która tego wieczoru otrzymała m.in. 20 róż, dziesięć niejako na zaś, zanim świętować będziemy kolejną okrągłą rocznicę. To dzięki niej, a także dzięki sponsorom (m.in. Urząd Miasta Słupska, Samorząd Województwa Pomorskiego), można było w Słupsku posłuchać na żywo licznych muzyków w różny sposób korzystający i nawiązujący do muzyki etnicznej. Wśród tych, którzy pojawili się na słupskiej scenie, wymienić można np. Kapelę ze Wsi Warszawa, Dikandę, Shannon, Magdę Navarette, Masala SoundSystem, Bombino, Projekt Grzegorza Rogali i Klezzmafour. Koncertowi towarzyszyła wystawa przedstawiająca plakaty i zdjęcia z minionych koncertów. Przygotowano również wizualizacje - słuchając muzyki można było też oglądać zdjęcia, głównie z miejsc, z których pochodziły prezentowane melodie.

Jubileuszowy koncert pomyślany był tak, by było efektownie, odświętnie, a zarazem tak by zadowolić różnych słuchaczy. Tomasz Kukurba i Kamil Radzimowski pojawiali się na scenie naprzemiennie, grając po dwa swoje utwory z towarzyszeniem orkiestry Sinfonia Baltica pod dyrekcją Bohdana Jarmołowicza. Pierwszy z altówką, drugi z dudukiem. Pierwszy z żywą, pełną radości i energii muzyką, taką bardziej do zabawy, drugi z muzyką refleksyjną, skłaniającą do zadumy. Początkowo takie skakanie między nastrojami bardzo mi przeszkadzało, z czasem się przyzwyczaiłam i zaczęłam doceniać taki zamysł. Sprawił on, że wydarzenie to było faktycznie jedną całością, a nie oddzielnymi występami Kukurby i Radzimowskiego, ze wspólnym mianownikiem w postaci współpracy ze słupską orkiestrą i czerpaniem z muzyki tradycyjnej (różnych kręgów kulturowych). Dzięki temu udało się utrzymać świąteczny charakter wieczoru – regularne powroty na scenę Kukurby nie pozwoliły poddać się na dłużej melancholijnemu nastrojowi wywoływanego przez magiczny duduk (Radzimowski wykonał  np. utwór „Nostalgia”, a także motywy z filmów „Gladiator”, „Pasja”).



To był taki świąteczny koncert i utwory z repertuaru zespołu Kukurby – Kroke w aranżacji Jarmołowicza podkreślały tą radosną atmosferę. Z kolei muzyka Radzimowskiego wywoływać mogła tęsknotę za odległym światem, gdy żyło się według starych zwyczajów, bliżej natury i człowieka, za światem, który wypierany jest przez nowoczesność pełną elektoniki. Tak ten koncert zatytułowano: Odgłosy zanikającego świata… Tak, niewątpliwie wiele dawnych zwyczajów, przedmiotów (w tym instrumentów muzycznych) i melodii, pieśni i tańców odchodzi w zapomnienie, nierzadko bezpowrotnie umiera. Na szczęście, nie brak pasjonatów, którzy jeździli i jeżdżą dalej w najróżniejsze zakątki, by zapisać i przekazać światu dalej to, czemu grozi śmierć. Są muzycy, którzy próbują odtwarzać dawne dźwięki i klimaty, wielu w najróżniejszy sposób unowocześnia je. To dzięki nim słupska publiczność miała okazję doświadczać tych niezwykłych koncertów z cyklu Etnosceny. Także tego jesiennego wieczoru dawny świat powrócił, tym razem w eleganckiej, uładzonej, nowoczesnej formie, dostarczając intensywnych wrażeń estetycznych i wywołując najróżniejsze uczucia. Muzykomada początek koncertu, prawie całą do przerwy część przeżyła bardzo, później niestety zaczęła więcej myśleć, analizować, oceniać.


Zgromadzonym słuchaczom najwyraźniej również podobało się bardzo. Od samego początku hojnie nagradzali artystów brawami, na koniec nawet na stojąco. Entuzjazm wywoływały szczególnie popisy Kukurby, ale Radzimowski z mniej efektowną muzyką graną na nieznanym pewnie wielu instrumencie, wywołał duże wrażenie, co potwierdza choćby fakt, że już w przerwie sprzedał wszystkie przywiezione płyty, po koncercie długo je podpisując. Miałam wrażenie, że do twórczości Radzimowskiego widzowie przekonywali się stopniowo, bo największe oklaski zebrał pod koniec. Wynikało to może z tego, że duduk nie jest u nas tak znany jak altówka i wielu zgromadzonych może dopiero przy okazji tego koncertu dowiedziała się o istnieniu takiego instrumentu. Muzykomada słyszała go już wcześniej i to on był głównym powodem, dla którego przyszła. Teraz, gdy wreszcie usłyszała go na żywo, może go uznać za drugi swój ulubiony instrument.



Nie zabrakło i utworów zagranych wspólnie przez wszystkich występujących muzyków. Jeden z nich, „Anioły” zachwycił mnie szczególnie, tym bardziej, że miał dla mnie element zaskoczenia. Po pierwszym wspólnym utworze, ponownie zamknęłam oczy przekonana, że Kukurba wróci na chwilę za kulisy, a „Anioły” zagra tylko Radzimowski z orkiestrą. I nagle usłyszałam niesamowity śpiew, rzeczywiście jakby anielski… Otworzyłam oczy i okazało się, że to Kukurba śpiewa. Cały koncert, nie licząc solowych bisów, również zakończył się wspólnym utworem.

Koncert „Odgłosy zanikającego świata” był niesamowitym wydarzeniem. Dwóch wspaniałych wyrazistych muzyków wspólnie ze słupską orkiestrą stworzyło niezwykłe święto muzyki.

Zapowiedź
A już w najbliższą środę, 22.10, kolejny koncert z cyklu Etnoscena. Tym razem Makaruk - Erotyki ludowe. Tu opis ze strony internetowej słupskiej filharmonii:
Gdy Grzegorz Ciechowski (z Ciechowa) nagrał ludowy temat Piejo kury, piejo i uczynił z niego nasycony seksem przebój, spowodowało to niemałe zamieszanie na polskim rynku muzycznym. Dariusz Makaruk poszedł jeszcze dalej. Zebrał kilkanaście piosenek z ludowego śpiewnika, obudował je elektroakustycznymi dźwiękami i wydał na płycie Erotyki ludowe. Muzyk i producent, postanowił pogodzić ze sobą dwa, zdawałoby się przeciwstawne muzyczne światy. Wziął na warsztat ludowe teksty i melodie i zaaranżował je na sposób jazzowy, orkiestrowy, klubowy czy elektroniczny, zachowując jednak ich oryginalne brzmienie. W rezultacie powstał odważny i muzycznie zaskakujący album, który pozwala spojrzeć na naszą tradycję z całkiem nowej perspektywy. Słowa nastrojowych ballad, kołysanek czy żartobliwych erotyków wyśpiewuje kobiecy Zespół Śpiewaczy z Rudy Solskiej. Naturalność, z jaką pieśniarki podają teksty oraz nowoczesna aranżacja, uwypuklają szeroki erotyczny podtekst utworów, który zwykle wpisany jest w ludowe przyśpiewki, a o którym często zapominamy. Do współpracy przy kreowaniu niezwykłego brzmienia albumu Makaruk zaprosił Michała Urbaniaka i Tymona Tymańskiego, Gendosa, saksofonistę i twórcę stylu FlapWłodzimierza Kiniora Kiniorskiego oraz Antoniego Gralaka, trębacza i kompozytora związanego ze sceną drum'n'bassową.



sobota, 13 września 2014

Pokahontaz w Strefie Kultury, Poznań, 1.09.2014

"Ulewa jest mą siostrą, strumień bratem,
a każde z żywych stworzeń to mój druh,
Jesteśmy połączonym z sobą światem,
a natura ten krąg życia wprawia w ruch."
Edyta Górniak, "Kolorowy świat",
ze ścieżki dźwiękowej do "Pocahontas"*

Wrzesień zaczął się dla Muzykomady koncertowo. Niespodziewanie okazało się, że będzie w Poznaniu w tym samym czasie co Pokahontaz z koncertem promującym ich najnowszy album, "Reversal".  Nie jest wielką fanką, nowej płyty nie słyszała, ale wiadomo, że na taki koncert chętnie by poszła, bo ceni. Ze smutkiem czytała rozpiskę trasy, bo miasta w którym aktualnie przebywa, tam nie było, a jej podróże na razie trudno planować. I jeszcze ten Poznań  na samym początku, miasto w którym spędziła kilka lat… Pojawiła się jednak wiadomość: „Dorota, w niedzielę (31.08) jedziemy do Poznania”! Pojawiła się nadzieja, ale prawie do końca nie wiedziała, czy uda się być na spotkaniu promocyjnym, a uczestnictwo w koncercie stało pod jeszcze większym znakiem zapytania. Ale się udało!

Spotkanie w empiku minęło nie wiadomo kiedy. Czekając na przybycie Rahima i Fokusa, rozmawiała z dawno niewidzianymi znajomymi oraz oglądała świeżo zakupioną płytę „Reversal” (bardzo ładnie i ciekawie wydana, już wtedy wiedziała, że warto było ją kupić – ostatnio próbuje unikać rankingów, ale to chyba najfajniejsze wydanie w jej niewielkiej jeszcze kolekcji). Gdy się już pojawili, zrobili na Muzykomadzie wielkie wrażenie.  Z jednej strony profesjonalizm, doświadczenie oraz pewien dystans, z drugiej sporo luzu i humoru oraz zero zadęcia. I pozytywne nastroje, bo to dopiero początek trasy z „Reversalem”, więc nie ma jeszcze zmęczenia, a pierwsze, pozytywne głównie, informacje zwrotne już są.  W pierwszej części spotkania był wywiad, z którego Muzykomada dowiedziała się kilku ciekawych rzeczy. Było też wesoło, np. zabawny był  moment, gdy Fokus z wielkim zainteresowaniem zaczął oglądać własną płytę, wydaną już 10 dni temu. Wydanie zawiera sporo niespodzianek, ale żeby Fokus nie zdążył jeszcze wszystkich poznać? Przy okazji wspomnę, że  Pokahontaz zrobiło psikusa wszystkim, którzy lubią czytać(!) teksty utworów, a więc i Muzykomadzie. Po wywiadzie był czas na podpisywanie płyt i robienie wspólnych zdjęć. Muzykomada też skorzystała z okazji. Kolor skóry zdradza trochę, jak wielkie wrażenie na niej Rahim i Fokus zrobili ;)


                                                                                   Pokahontaz. Muzykomada z Fokusem i Rahimem

Koncert odbył się w Strefie Kultury nad Stawem Golęcińskim. Strefa to nowe miejsce na kulturalnej mapie Poznania. Pojawiła się na początku sierpnia,  powołana do życia przez Fundację GOOD TIME, której celem jest promowanie alternatywnej sztuki. Ciekawe, czy uda im się osiągnąć popularność zbliżoną do KontenerArt? Pewne podobieństwo jest zauważalne. Trzyma kciuki! Tym bardziej, że jakoś nigdy nie była miłośniczką tych kontenerów nad Wartą i mimo wszystko wolała inne miejsca na spotkania. Oby więcej tego typu inicjatyw w różnych punktach miasta! Muzykomada pierwszy raz była w tej okolicy, niestety pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu – od godzin popołudniowych prawie cały czas padało, a do tego ten coraz szybciej zapadający zmrok… Strefa w tym miesiącu wyraźnie postawiła na Maxflo - zaczęło się od Pokahontaz, 8.9 był Bob One, 15.09 będzie Bu, Buka, K2 i Skorup (czemu nie ma mnie już w Poznaniu?!), 22.09 Lilu (też bym poszła...), a 29.09 Grubson. Kto z Poznania i ma wolne poniedziałkowe wieczory - polecam!

Ok.21 było jeszcze baaardzo pusto. Poniedziałek, deszczowa pogoda a koncert plenerowy (pod namiotem!), poza centrum miasta, studentów jeszcze niewielu… Czyżby zapowiadał się kameralny koncert? Z czasem trochę ludzi przybyło, ale i tak dla Pokahontaz był to pewnie szok po niedawnym koncercie na HipHopKempie przed wielotysięczną publicznością. W Stefie Kultury było 100 osób? Zresztą, ile by nie było, Muzykomada miała świetny wieczór, a Pokahontaz wykazał  się profesjonalizmem.  Od samego początku miała tak dobry humor, że tańczyć dopiero zaczęła wraz z początkiem występu supportującego Mumina. Po nim na scenie pojawił się bardzo pozytywny człowiek, beatboxer. Muzykomada nie słyszała jak się przedstawiał, więc potem zapytała znajomych, czy to zarejestrowali. Okazało się, że nie.  Na szczęście, na koniec wieczoru z pomocą przyszedł Rahim – okazało się, że to był jego młodszy brat Minix. Muzykomada wiedziała, że on czasem jeździ z Pokahontaz na koncerty, ale tutaj się go jakoś nie spodziewała. Tym lepiej może, przynajmniej nie patrzyła przez pryzmat jakichś wyobrażeń. Zrobił bardzo fajny wstęp do głównego punktu programu. Dla Muzykomady była to też nowość w jej niewielkim bagażu doświadczeń koncertów hip-hopowych.


                                                          

A sam występ Pokahontaz? Słowem, rewelacja! Bardzo pozytywny koncert, pełen dobrych wibracji, a przy tym na wysokim poziomie. Muzykomada nie potrafi wytłumaczyć dlaczego, dlatego poleca wszystkim sprawdzenie trasy koncertowej, która pewnie będzie jeszcze rozbudowywana, i wybranie się do jednego z miejsc w stosownym czasie. Niech każdy sprawdzi sam! Ja mogę tylko napisać, że bardzo fajnie się bawiłam i na trochę zapomniałam o niewesołych sprawach aktualnie dziejących się w moim życiu. Generalnie, przed byłam bardzo zdystansowana, ale spotkanie w empiku i suporty nastroiły mnie tak pozytywnie, że postanowiłam od razu pojawić się pod samą sceną na samym środku i cały koncert przetańczyłam. Obawiałam się, że będzie zbyt dużo ciężkiej elektroniki, a ja, nie dość, że stara metalówa i miłośniczka muzyki świata, to jeszcze teraz zachwycam się tym, co robi w polskim rapie Pawbeats. I do tego taki nastrój, że nie miałam specjalnie ochoty na klimaty okołodupstepowe.  Na koncercie jakoś ich, na szczęście, nie odczułam mocno – a przecież tańczyłam, więc byłam bardzo skupiona na dźwiękach. Płyta, pod względem brzmieniowym, jest bardziej tym, czego się spodziewałam na koncercie. Teraz się nią zachwycam, mimo że wydawało się, że Pokahontaz w tym czasie nie jest w stanie mnie do siebie przekonać na tyle, by zacząć się zachwycać, a tym bardziej nie poprzez płytę utrzymaną w takich klimatach. Może zadziałało tu magiczne połączenie bezpośredniego (co z tego, że promocyjnego?) spotkania, koncertu i płyty, którą poznałam w całości na koncercie, a dzień później odsłuchałam na spokojnie z wieży, oraz jakiegoś szczególnego momentu? I duch indiańskiej Pocahontas oraz moje przyzwyczajenie do ciężkich brzmień i krótkotrwała fascynacja dupstepem, które zresztą chyba nawet zaczęło się od „Crystallize” Lindsey Stirling? Na pewno, fakt, że dostałam potężną dawkę pozytywnej energii! Mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję zobaczyć jakiś koncert promujący "Reversal", bo zaczyna mnie ciekawić, dlaczego nie poczułam zbytnio ciężaru elektornicznych brzmień na koncercie. Rahim i Fokus jakoś to zrównoważyli? 

                                                                                      


Co do ciekawostek z poznańskiego koncertu – są dwie rzeczy, o których chcę wspomnieć. Pierwsza, to wykonanie live wyjątkowego numeru "W ruch". Kto słyszał, wie o co chodzi, kto nie słyszał, niech kliknie "W ruch". Pytanie o ten tekst padło na spotkaniu w empiku, Rahim kazał poczekać na koncert. Wykuli na pamięć już przy nagrywaniu, ale okazuje się, że jeszcze muszą trochę poćwiczyć. Ja wyłapałam jedną pomyłkę, ale po pierwsze, tańczyłam, po drugie, nie znam go tak dobrze, jak znajomi, którzy wyłapali ich więcej. I zauważyli, że Rahim i Fokus bardziej śmieli się z tych pomyłek niż nimi przejmowali. Pozwolę też sobie przytoczyć opinię wspomnianych znajomych, którzy byli pozytywnie zaskoczeni poziomem występu tak uznanych i popularnych ludzi przy tak niewielkiej publiczności. Szacunek! Druga rzecz, to bardzo sympatyczny motyw związany z wodą. Otóż, Rahim w pewnym momencie zorientował się, że już bliżej niż dalej do końca, a z tyłu stoi przygotowana dla nich cała zgrzewka wody mineralnej. I postanowił przekazać ją fanom. Rozerwał folię i rzucił jedną butelkę do ludzi. Fokus stwierdził jednak, że nie ma co się rozdrabniać i rzucać pojedyńczo butelek i przejętą resztę rzucił za jednym zamachem, nie myśląc o tym, że Rahim może chciałbym jedną z butelek dla siebie zatrzymać. Na szczęście, ktoś jedną odrzucił z powrotem na scenę. Zamiast fajki, woda pokoju? 

środa, 6 sierpnia 2014

Beach, Please! & Globaltica, Gdynia, 24-26.07.2014

Los sprowadza nas na ziemię każdego dnia drzemie w nas 

Promyk nadziei zgasł czy będzie płonąć czas 

Nieubłagalnie zostawia na nas swój ślad 

Pierwiastek zła znów szuka swego ujścia gdzieś 

W natłoku chujstwa treść ma uświadamiać 

Wskazywać drogę i błędy w ludzkich poczynaniach 
Czy tędy prowadzi ścieżka do samospełnienia
Którędy iść i czy to nie droga do zatracenia
Jest jak znaleźć sens i istotę swego bytu 

Wciąż poszukując tych jeszcze niezdobytych szczytów.
Kaczor, "Szukając siebie"*


Muzykomada wraca po przerwie. Do pisania, bo podróżuje i bywa na koncertach nadal, bez przerwy. Jednak różne wydarzenia w życiu i wątpliwości sprawiły, że teksty o koncertach przez ostatnie miesiące nie powstawały. I to nawet o tak ważnych dla Muzykomady wydarzeniach, jak występ Kwartetu Jorgi w Poznaniu 2 kwietnia w Poznaniu, o którym całkiem ciekawy opis ułożyła w głowie. Może kiedyś w wolnej chwili Muzykomada spróbuje go odtworzyć.

Koncerty

24 lipca przyjechałam do Gdyni na dwa dni, na koncerty. Z myślą o Globaltice przede wszystkim.  Ale wyszło jednak inaczej. Na Globaltikę przyjechałam ostatecznie na jakieś 2-3 godziny i tak naprawdę nie byłam, bo byłam tylko fizycznie.

W czwartek w ramach Globaltiki miały być dwa występy, Szwedki Emili Amper i Azerbejżdżanki Fargany Qasimovej, oba zapowiadające się dla mnie ciekawie, bo kiedyś miałam wielką zajawkę na Skandynawię, nawet szwedzkiego i norweskiego się uczyłam, a Azerbejdżan i okolice jest dla mnie ciekawy muzycznie. Okazało się jednak, że jest coś dla mnie ważniejszego. Przy dokładnym planowaniu przyjazdu, rezerwowaniu noclegu, dowiedziałam się, że będzie też tego dnia impreza hip hopowa w Uchu, z udziałem moich ulubieńców, Buki i Skora. Bukę widziałam na scenie już trzy razy, Skora raz, i w kwietniu w Jastrowiu, pomimo dobrego występu, poczułam lekkie znudzenie koncertową tracklistą w wydaniu live. Plan był więc taki, że jadę do Parku Kolibki na Globaltikę, a jak zdążę, to zajrzę jeszcze do Ucha, o którym nie raz słyszałam od trójmiejskich znajomych. Jednak czym bliżej wyjazdu, tym bardziej zależało mi na wydarzeniu organizowanym przez Studio Bezpresji w Uchu.  Bo było dla mnie jasne,  że będzie to okazja do zobaczenia  całej trójki z SumyStyli, składu Buki, razem na scenie. Tak jak zależało mi na kwietniowym koncercie w Jastrowiu przy okazji FreestyleBattle (akurat tego dnia wracałam z Poznania do Słupska, więc nie mogłam się nie zatrzymać), żeby zobaczyć Skora na scenie (extra!), tak teraz, będąc w Gdyni z pozornie? Innych powodów, musiałam przyjść do Ucha zobaczyć Bukę, Skora i Matiego, czyli SumęStyli,  razem.  A że przed wyjazdem zajrzałam jeszcze na stronę Globaltiki, z której wynikało, że bilety na czwartek są już wyprzedane (potem dowiedziałam się, że jest jeszcze pewna pula do kupienia przed koncertem, a info dotyczyło tylko sprzedaży internetowej)… Nie pojechałam sprawdzić, czy dla mnie starczy. Nocleg miałam w samym porcie, w Pepperland Hostelu, parę kroków od Ucha, a że wiedziałam już, co dla mnie ważniejsze… Poza tym, pracuję teraz ciężko fizycznie, więc lepszy dla mnie wypoczynek w stylu leżenia pod nadbałtycką sosną niż jeżdżenie po całym Trójmieście, by zobaczyć to, to i to i jeszcze tamto. Tak, Muzykomada odrobiła na tym wyjeździe część lekcji z wypoczywania.
Gdy Muzykomada weszła do Ucha, pierwsze, co ją uderzyło, było nagłośnienie. Nie pamięta, kiedy była na tak dobrze nagłośnionym koncercie klubowym. Może w marcu w Bydgoszczy w Estrada Stagebar na koncercie O.S.T.R i Marco Polo? Bo w poznańskim Blue Note, niestety, już dawno nie była.
Przed Buką swój czas miało kilku wykonawców. E3, Niczym Kru, Mona i Panika oraz Quebonafide. Na tego ostatniego już zdążyła. Tak na dobrą sprawę, to pierwszy raper, którego zaczynam słuchać od występu live. Wcześniej tylko przewijała mi się ciągle jego ksywa, ale nie sprawdzałam z braku czasu jego twórczości, a od 10 lipca kojarzył mi się z "Euforią" na bicie Pawbeatsa, z nadchodzącej producenckiej „Utopii”.  Trzeba powoli ogarnąć jego twórczość, bo jest co najmniej dobry, a na scenie po prostu mega! Rozpisywać się nie będę, w skrócie – to był ogień, jakiego Muzykomada na hiphopowych koncertach wcześniej nie widziała. Prawda, nie zawsze o to na koncertach chodzi, czego dowodem były pewnie koncerty, które odbywały się tego dnia w Parku Kolibki na Globaltice, ale! Que rozwalił mnie już próbą mikrofonu. „H…h… hajs”. Wystarczy, że ktoś słyszał „Euforię” i ma tak śladową wiedzę o Que jak ja w dniu koncertu, by wiedzieć, dlaczego.  A po próbie było już tylko lepiej. Na scenie jest rewelacyjny! Są filmiki na YT, ale cudowny blogger czasem uniemożliwia dodania do postu tego, czego by się chciało. A więc, szukajcie sami albo idźcie na jego koncerty w Waszych miastach!

O występie Buki i Skora pisać nie będzie. Jeszcze będzie niejedna okazja, zresztą może też opiszę tu koncert w Jastrowiu. Tyle tylko: Muzykomada jest szczęśliwa, że widziała przez chwilę Bukę, Skora i Matiego razem na scenie. I że coraz bardziej jest ciekawa nowego materiału.  Poruszając się po Trójmieście, słuchała nagrań sprzed lat…

O piątkowych koncertach na Globaltice też pisać nie będzie, bo Muzykomada była tam tylko fizycznie. I średnio żałuje. Raz, że w trakcie wyjazdu parę spraw zrozumiała; dwa, uspokoiła ją jedna z recenzji. Najlepsze było w czwartek, ale dla niej ważniejszy był bardziej stacjonarny odpoczynek i koncert w Uchu. Dobrze było też w piątek, gdy była na Zaspie(!) z trójmiejskimi przyjaciółmi.  Każdy może mieć inną opinię, ale ta jest mi wyjątkowo na rękę. Zresztą, Same Suki pewnie jeszcze będzie okazja posłuchać live, oby Balkan Khans również (piątek). Przy okazji, autor pochwalił organizację festiwalu. Ja byłam krótko i zarejestrowałam jedną wadę. Ale kto wie, może celowe to było? W kolejce po piwo stało się jakieś 40 minut. Ludzie, czekając, już pieśni układali. Narzekanie było, ale dzięki niektórym na wesoło. Klimat festiwali typu Globaltica i EthnoPort czuć nawet w niedzisiejszych kolejkach. Za atmosferę właśnie je Muzykomada tak uwielbia. Oby za rok mogła się nią cieszyć przez cały czas ich trwania.

Gdynia

To był magiczno-symboliczny czas. Dla niektórych świadomie zaczynał się akurat nowy etap, nowy rok. W niedzielę 27.07 był nów, dzień wcześniej zaczął się nowy rok solarny Majów. A kilka dni wcześniej nowy cykl Tzolkin, rozpoczynający się od fali Smoka, symbolicznej pramacierzy, praoceanu. A Muzykomada znalazła nocleg akurat  w samym porcie, na statku w Pepperland Hostelu, o którym info tutaj… (łatwo o nocleg w tym czasie nie było, bo w weekend odbywała się komercyjna impreza lotnicza)-  trzeba będzie film obejrzeć.  Był to czas, kiedy będąc w porcie mogła zastanowić się,  dokąd dalej. Chwilowo w miejscu, przed dalszą podróżą. Generalnie, ten krótki wyjazd wyglądał tak, że gdy Muzykomada była w porcie, było wszystko ok. Gdy tylko go opuszczała, gubiła się, ciągle pytała o drogę (Muzykomada, którą to zwykle o drogę pytają, nawet gdy pierwszy raz w życiu w jakimś mieście jest!; a w Trójmieście nie raz była i na Globaltikę też z SKM szła dwa lata temu), przegapiała eskaemkowe przystanki, szukała innych dróg (przy okazji przypomniała sobie, że w Gdyni nadal jeżdżą uwaga! Trolejbusy). Chyba tylko z Gdyni do Gdańska Zaspy, do przyjaciół, trafiła bez przeszkód. Ale do portu zawsze wracała. I tam gdzie chciała, też trafiała, a że czasem późno… Podobno czasem warto zgubić się, by potem się odnaleźć. I Muzykomada teraz więcej rozumie, a mniej się oszukuje.  Port naprawdę okazał się przystanią. Przystanią, w której Muzykomada usłyszała „Tu nie ma granic” – Buka "Limit", gdy wypisała akurat jedną z pocztówek. Przystanią, w której spała w Pepperland Hostelu, tuż pod czujnym okiem Sea Towers, które złowieszczo górują nad Białym Miastem Gdynią, tnąc przestrzeń wokół. Sea Towers, które zamiast światło dawać niczym portowe latarnie, odbijają je od ciemnych elewacji (które miały być pierwotnie być białe!). Na szczęście, Błyskawica i Dar Pomorza też czuwają.


Do Gdyni Muzykomada przyjechała nie tylko po to, by SumęStyli na żywo zobaczyć, zgubić się i coś przemyśleć, ale też i po nowe zdjęcie wiodące oraz to:

                                            "Ostatnia prosta" SumaStyli z albumu "De Integro" 

Oba zrobione ok.5 rano 26 lipca 2014 przy dźwiękach "Ostatniej prostej" SumyStyli. W kontraście do wyżej zamieszczonego zdjęcia znalezionego w sieci.

De Integro.. Napisałać mogłaby coś jeszcze, ale cytując Skora, „nie opowiem Ci o wszystkim to nie spowiedź” ('SumaStyli, "Wyznawcy"). Te koncerty też się idealnie wpasowały w ten czas. Globaltica jest co roku mniej więcej o tej porze, ale koncert Buki i Skora… A ja 8.08, czyli prawie dokładnie rok temu pierwszy raz usłyszałam „Zamknij oczy”, który okazał się furtką.  Przenośnie i dosłownie, bo już prawie rok jakieś 90% dni zaczynam od tego utworu.  


czwartek, 3 kwietnia 2014

Entuzjazm a Projekt Grzegorza Rogali. Łódź, 3.04.2011


„Staram się zachować co dzień moje serce  takim jakim było wczoraj,
Ale to jest Hollyłódź, to Eudezet, to jest ciężka szkoła”
Zeus, „Lekcja patriotyzmu”*



I przyszedł czas na opisanie pierwszego koncertu, na którym byłam dawno temu, a ciągle go pamiętam. Gdy zaczynałam bloga, planowałam opisać w swoim czasie niektóre ze starszych koncertowych wydarzeń, o czym zresztą wspominałam we wstępie Muzykomada świata ciekawa. Dziś przyszedł czas na pierwszy z nich. Dokładnie trzy lata temu byłam w Łodzi na koncercie muzyków jazzowych z Projektu Grzegorza Rogali promującego płytę „Enthuzjazzm”. Na wyjazd zdecydowałam się spontanicznie, po trzykrotnym przesłuchaniu utworu "Abidan". Znalazłam go w artykule traktującym o płycie i trasie koncertowej na ethno.serpent.pl w marcowy piątek, 10 dni później byłam na wycieczce w Łodzi. Jazzu do dziś mało słucham, zespół te kilka lat temu nieznany, a ja usłyszałam jeden utwór i … podjęłam fantastyczną decyzję! By pojechać do Łodzi i posłuchać PGR na żywo! Projektu, w którym połączono jazz z motywami muzyki żydowskiej, latynoskiej i środkowoeuropejskiej.

                                                                       PGR, Majazzur

3 kwietnia 2011 okazał się dla mnie bardzo udanym, sympatycznym dniem, który zapamiętam na długo, może na zawsze. Wcześnie rano wsiadłam w pociąg jadący z Poznania, kilka godzin później wysiadłam w Łodzi Kaliskiej. I zaczęłam zwiedzanie, bo Łodzi nie znałam. Byłam tam tylko raz jakieś pół roku wcześniej, na koncercie Korpiklaani.  Ale wtedy było raczej imprezowo, i tak w sumie dobrze, że w ogóle przeszliśmy się Piotrkowską za dnia. Tym razem, w tą kwietniową niedzielę, miałam czas poszwendać się trochę po swojemu, spokojnie zwiedzić ms i ms2 (muzea z ciekawymi kolekcjami sztuki XX wieku, z dziełami, które chciałam na własne oczy zobaczyć od dawna), spotkać się z kolegą, no i pójść na koncert. Przez cały dzień było słonecznie i ciepło, takie piękne początki wiosny.

Koncert Projektu Grzegorza Rogali odbywał się w Teatrze Małym. Na scenie, oprócz Grzegorza (puzon), była też Sagit Zilberman (saksofon altowy), Michał Bryndal (perkusja) i Łukasz Borowiecki (kontrabas). Koncert był dla mnie niesamowity. Widać  i słychać było ogromną radość grania. I ten tytułowy enthuzjazzm młodych muzyków, którzy po szkołach (np.  Grzegorz studiował w Jazz Instytut w Berlinie i w Berklee College of Music w Bostonie, gdzie poznał Sagit) wydają płytę i zaczynają trasę koncertową. Według mnie to była koncertowa definicja entuzjazmu.

Dla wielu osób zgromadzonych wtedy w Teatrze Małym był to chyba dość wyjątkowe wydarzenie, jako że Grzegorz jest mocno związany z tym miastem (mieszka tam, a pochodzi z pobliskiego Zgierza) i na widowni było, z tego co pamiętam, sporo jego bliskich i znajomych ludzi. Miało to pewnie istotny, pozytywny, wpływ na ten koncert. 

Dla mnie też było to ważne doświadczenie. Pojawiło się w idealnym momencie dla mnie. Dużo wtedy rozmyślałam o entuzjazmie w ogóle. Parę tygodni wcześniej pojawiła się bardzo realna szansa na realizację mojego marzenia o spływie kajakowym. Wszystko sprzyjało, ale jeden istotny element, o naturze etycznej (pomysłodawca nie mógłby wziąć udziału, a koniecznie chciał nie tylko w nim uczestniczyć, ale też go zorganizować), nie pozwalał mi się zająć organizacją tego spływu. I wtedy pojawił się PGR z entuzjazzmem i koncertem w Łodzi.  A na spływie kajakowym byłam pół roku później z innymi ludźmi.

29.09.2012 byłam na koncercie PGR w Blue Note w Poznaniu. Znów było fantastycznie! Z tego koncertu szczególnie zapamiętałam kontrabas... :) dzień później grali w moim rodzinnym Słupsku, przed Klezzmafour. Muzyka klezmerska w różnych wydaniach. Mama mówiła, że sala pełna, zadowolona.

PGR pracuje teraz nad drugą płytą, jest już, zdaje się, w końcowej fazie realizacji. Czekam cierpliwie na płytę i koncert! Zapowiada się bardzo ciekawie. A jeśli ktoś jest ciekawy jak brzmi płyta „Enthuzjazzm”, zapraszam do kontaktu z Grzegorzem Rogala, jakieś  egzemplarze są pewnie jeszcze dostępne. Tu link do strony, na której też próbki muzyki: Grzegorz Rogala
A tu jeszcze link do bloga Grzegorza: jazzrobotny


*Zeus, "Lekcja patriotyzmu"

sobota, 22 marca 2014

Buka u Bazyla, 14.03.14


Muzyka daje mi światło i lot,
Z nią pokonam każdy realizmu płot.
Muzyka nas łączy i daje wspólny kod.”
L.U.C „Dziękuję”*

Tydzień temu odbył  się ostatni koncert z serii pt. Moi ulubieni raperzy. Fajnie było zobaczyć swoich ulubieńców w przeciągu dwóch miesięcy. L.U.C, Hukos i Cira, Buka. Trudno mi o tym koncercie pisać, bo nie wiadomo, kiedy będzie okazja znów usłyszeć ich ze sceny znów. Na koncercie Buki byłam pod koniec sierpnia w Brodnicy, na kolejny trzeba było czekać dobre pół roku. A i w najbliższym czasie nie zapowiadają się koncerty, na które czekałabym szczególnie. Aż do połowy czerwca, kiedy to zniknę zupełnie dla innych spraw na trzy dni na rzecz EthnoPortu (13-15.06). Przepraszam, niedługo ma być koncert Kwartetu Jorgi!

Na koncert Buki przyszłam pełna obaw. Raz, że te moje megaoczekiwania, które, jak już wiem z doświadczenia potrafią zepsuć wrażenia z bardzo dobrego występu – koncert Zeusa kojarzy mi się z rozczarowaniem właśnie przez te moje kosmiczne czasem oczekiwania! Dwa, obawiałam się frekwencji, bo vide koncert Hukosa i Ciry, i bo silna konkurencja, choćby w postaci koncertu O.S.T.R&MarcoPolo jakieś trzy kilometry dalej (sama bym poszła, gdyby był w innym terminie; kupując bilet wątpliwości nie miałam, ale teraz przyglądam się kartagińskiej trasie i odzywa się  we mnie Tony Halik, w niedzielę 23.03 są w Bydgoszczy…). O meczu Lecha nie wspomnę, bo nie rozumiem fenomenu polskiego futbolu, hehe.

Koncert Buki bardzo dobry był, dał nawet radę z moimi kosmicznymi oczekiwaniami. Nawet pozytywnie zaskoczył. Ale poziomu L.U.C’a nie przeskoczył, nawet nie doskoczył (przepraszam, miałam nie porównywać, bo to sensu większego nie ma… L.U.C, śmiem to teraz z przykrością niejako twierdzić, inna liga. Na razie ;) ). Koncertowa energia była, co dało się wyczuć już na supportach (Arbak/Arson i Brian) Trudno mi ocenić, czy to sprawa tych na scenie, czy tych pod. Bo jak wiemy, energocyrkulacja… Pewnie jednych i drugich. Naprawdę, była różnica z tym co widziałam i słyszałam przed występem De2s, a potem Hukosa i Ciry (o supportach myślę, rzecz jasna).

Bo, muszę to napisać, sporo ludzi na koncercie było! Jasne, mogło być dużo więcej, ale nie oszukujmy się, ludzie zazwyczaj chodzą, jeśli w ogóle, na gwiazdy, a hiphopową  gwiazdą tego wieczoru był OSTR. I Marco Polo, rzecz jasna. Po koncercie Hukosa i Ciry, którzy choć robią dobry rap, słuchaczy mają dziwnie mało, miałam kryzys wiary. Ten koncert wiarę mi przywrócił. Oczywiście, mogło być więcej ludzi, u Bazyla miejsce jest, a Buka zasługuje na liczną publiczność, nawet w tak trudnym (w pewnym sensie, na ile rozumiem to miasto; nawet siedząc w klubie przed koncertem zapisałam sobie, że tu nie ma klimatu dla takiej twórczości, jaką uprawia Buka. Niech żyje Trójmiasto, w którym może jednak kiedyś zamieszkam!) mieście. Tym większy szacun w stronę publiki! A byli to ludzie, którzy ogarniali twórczość Buki w całości albo w większej części przynajmniej. Domagali się  np. starszych utworów, niekoniecznie „Pierwszej miłości”.

I wiedzieli, co to Sumastyli. To osobny w sumie, hehe, wątek. Ale ważny, i  szybko stała się Suma ważniejsza dla mnie niż tzw. Buka. I szczerze bym chciała, Suma stała się dla pewnych osób priorytetem. Na razie, niestety, tak nie będzie. Buka wspomniał na koncercie o swoich planach na najbliższy czas… Myślałam, że skoro Skor lada moment wraca do Polski i wskoczy od razu z nagraną niedawno płytą, to płyta Sumy jest niejako już w drodze. Okazało się, że, niestety, nie. W tym roku się nie ukaże… Na koncercie pojawił się utwór Sumy pt. "Nic mi się nie chce". Trochę dziwny wybór, jak dla mnie, mają lepsze w swoim repertuarze, chociaż wiele z nich niekoniecznie jest koncertowa. Nie wiem, co Buką kierowało przy wybieraniu koncertowej tracklisty, ale coraz bardziej mi się podoba ten motyw. Trzeba mieć to coś (klasę? odwagę? charyzmę? nie wiem, dawno do słownika nie zaglądałam), by taki utwór z powodzeniem zagrać na scenie.  być coś Ja sobie przy okazji przypomniałam sobie o "obraź się". Byłam o krok od obrażenia się, gdy usłyszałam o najbliższych planach… Mimo że, dzięki Biszowi w dużej mierze, do premier płyt podchodzę z wszystko w swoim czasie.

Dobra, kończymy o Sumie. Koncertowo, było rzeczywiście bardzo dobrze. Raz, że dobrze wypada z graniem utworów na żywo. Dwa, Buka bardzo fajnie nawiązuje kontakt z publicznością.  Dla mnie osobiście bardzo miłym akcentem była zwrotka z "Ody do młodości" z płyty L.U.C'a i Motion Trio. Pamiętam wykonanie tego utworu na żywo przez L.U.C'a i akordeonowe trio 17 stycznia. Wtedy ten kawałek zagrano w całości, tyle że Buka pojawił się tam tylko wirtualnie dzięki możliwościom technicznym (zresztą, on wtedy też gdzieś miał swój koncert). "Oda" stała się klamrą spinającą dla mnie trzy koncerty moich ulubionych raperów. A Buce wróżę wiele koncertowych sukcesów. Oby tylko nagrywał dalej co najmniej dobre płyty i koncertował! 




Z Buką na scenie byli ludzie z Primore Cru (a może ludź ;) nie wiem, ale jak już wspomniałam, do profesjonalistki trochę mi brakuje… ). Żeby się tego dowiedzieć, musiałam zaliczyć kolejną wtopę. Ale o szczegółach może wspomnę w prywatnym, papierowym pamiętniku ;)

tu link do fotorelacji z koncertu: perfectamente photography

niedziela, 2 marca 2014

Polsko-ukraiński koncert. Dikanda & Haydamaky. U Bazyla, 23.02.2014


„Trzeba umieć żyć, żeby umrzeć,
Trzeba umieć umrzeć, by żyć”
Gural, „Słowiańska krew” (Donatan RÓWNONOC)

Wieczór był specyficzny… Koncert Dikandy i Haydamaky, końcówka karnawału… Od miesiąca nastawiałam się na tańce-hulańce… Ale sytuacja na Ukrainie (Haydamaky to ukraiński zespół) trudna, a w połowie lutego zaczęło dziać się naprawdę źle… Zespół Haydamaky nie bez przeszkód przedostał się z Majdanu do Polski na trasę koncertową. Panowie wymyślili, że w takich okolicznościach historycznych koncerty będą inne, bardziej refleksyjne, bez tańców, za to z rozmowami, świeczkami…

„I już oficjalnie - koncerty Haydamaków odbędą się. Chłopakom udało się w nocy wyjechać z Kijowa, rano przekroczyć granicę.Wczoraj byli jeszcze na Majdanie, ale po tym, co zobaczyli, zdecydowali się przyjechać i wykrzyczeć swoje emocje. Dziś zaczynamy ośmiodniowy Euromaidan Tour. Będzie inaczej niż zakładaliśmy, piosenki po wczorajszych wydarzeniach w Kijowie nabrały innego znaczenia. Będzie energetyczne, ostro, ale z zadumą, z innymi emocjami. Chłopaki dedykują koncerty ofiarom w Kijowie. Będziemy słuchać, rozmawiać, ale i milczeć. Przynieście świeczki. Jeśli ktoś nastawiał się na radosne pląsanie - przepraszamy. Mamy nadzieję, że nasi przyjaciele z Dikandy też rozumieją sytuację i pomogą nam wyrazić te emocje. Nie zapominajcie o Ukrainie!” Takie słowa pojawiły się m.in. na stronie fejsbukowego wydarzenia.

Muzykomada była już raz na koncercie Dikandy, jakieś 20 miesięcy temu na EthnoPorcie w 2012, jedynym, który odbył się w sierpniu. Tym razem wyczuwało się inny nastrój, mimo że muzyka Dikandy jest jaka jest, czyli pozytywna, radosna, energetyczna, nawet gdy pojawiają się smutniejsze nuty. Grali swoje, zresztą tą trasą promowali też swoją najnowszą płytę „Rassi”. Ale Muzykomada miała wrażenie, że zespół starał się być neutralny. Robili swoje, ale z szacunkiem do przyjaciół z Ukrainy. A ludzie w zdecydowanej większości nie tańczyli. Przy takiej muzyce to naprawdę wyczyn. Ania, liderka zespołu, na ethnoportowym koncercie, i zapewnie na wszystkich innych poza tym lutowym, zachęcała do tańczenia. Zwłaszcza przy jednym utworze, który tym razem też się pojawił, ale już z innymi słowami wprowadzenia (tytułu nie znam). Wtedy Ania mówiła, by tańczyć, bo a nuż się coś wytańczy. I wstępnie wygląda na to, że Muzykomada sobie coś wtedy wytańczyła. Czekać trzeba było wiele miesięcy, ale…
 

W trakcie tego koncertu nagle przypomniała mi się taka scena z filmu „Pociąg życia” („Train de vie”):



Koncert Hajdamaków zaskoczył. Świeczek i zadumy nie było. Było za to dużo pozytywnej energii. Na twarzy lidera i innych członków zespołu często gościł uśmiech. Haydamaky zostały bardzo dobrze i serdecznie przyjęte przez liczną publiczność, a muzycy odwdzięczyli się świetnym występem. Widać było, że granie i kontakt ze słuchaczami sprawia im wielką przyjemność. Pod sceną i na scenie było żwawo. To była wschodniosłowiańska muzyka z rockowym, współczesnym pazurem. W dobrym wydaniu.


                                                     Występ 6 lat temu. Muzyka potwierdza postęp :)

Na refleksje czas przyszedł dopiero po koncercie. Zespół zapraszał do zadawania pytań, a pytać można było o wszystko, co związane jest z obecną sytuacją na Ukrainie. Niewiele osób zostało, a sporo z tych, którzy zostali i pytali mieli osobiste związki z Ukrainą albo byli we wszystkich  chyba na bieżąco. Muzykomada trochę uzupełniła wiadomości, bo ostatnio ucieka od polityki w muzykę, a w tygodniu poprzedzającym koncert żyła jeszcze koncertem i spotkaniem z ulubionymi raperami (prawie wszystko w klubie w tą niedzielę mi ich przypominało…). Muzykomada jednak też miała pytanie. O tą pozytywną energię koncertową – czy ona wynikała tylko z dobrego przyjęcia przez słuchaczy, czy też z tymczasowej sytuacji w ich kraju (w weekend trochę się uspokoiło, Tymoszenko wyszła na wolność, …). Okazało się, że to koncert. Planowali bardziej żałobne występy, ale okazało się, że nie potrafią tak, że te wcześniejsze na tej trasie koncertowej nie były udane. I dlatego koncert w Poznaniu był już taki. I dobrze, może na chwilę chociaż zapomnieli o bolesnych sprawach…

                   
                                 "Kto narodził się umrzeć musi
                                 A po śmierci narodzić się znów!
                                 Nie smuć się więc podczas
                                 Wypełniania swych obowiązków.
                                 A co do obowiązków -
                                 Musisz wiedzieć:
                                  Nie ma lepszego powodu by walczyć
                                 W imię zasad religii
                                  I obrony kraju przed wrogiem,
                                 By dowieść swego życia
                                  I stać się bohaterem..."


Los chciał, że Haydamaky grali w Poznaniu w dniu, gdy obchodzono rocznicę walki o Poznań (II wojna światowa). Muzykomada była w południe na Cytadeli na uroczystości, widziała ile ludzi składa kwiaty poległym. Później widziała rekonstrukcję bitwy. No, powiedzmy, że widziała, właściwie to głównie dym i czołg i panów w odblaskowych kamizelkach ;) nagłośnienie było kiepskie i tam, gdzie stała, nie dało się nic zrozumieć, a ktoś chyba dokładnie wszystko opowiadał i tłumaczył… nie było to przygotowane na tak dużą liczbę widzów. Ale mniejsza o kwestie organizacyjne. Los ciekawie zestawił tą rocznicę z takim koncertem. Muzykomada bardzo by chciała, by karabiny i granaty zamienić na mikrofony i instrumenty muzyczne… O ile ten świat byłby lepszy!